Bloodborne: gra karciana – recenzja

Czy macie wystarczająco dużo ikry, aby zejść do Lochu Kielicha i zabić czające się w nim monstra?

Bloodborne to gra karciana, którą oparto o elementy fabularne hitu na konsole o tej samej nazwie. Jej autorem jest znany i ceniony projektant, Eric M. Lang, znany z choćby takich tytułów jak Chaos w Starym Świecie czy Blood Rage. Tym razem autor rezygnuje z projektowania dużych, rozbudowanych pod względem mechaniki i rozmachu fabuły światów, serwując nam niewielki karciany filler, którego czas rozgrywki powinien się zamknąć w ok. 45 min. przy piątce graczy. Batalia z kolei oparta jest w dużej mierze o mechanikę push your luck oraz skłania graczy do częstego zawierania i zrywania sojuszy. Cel jest bowiem wspólny, lecz zwycięzcą może zostać tylko jeden z graczy.

Tajemnicza zaraza w Yharnam…

Akcja konsolowej wersji Bloodborne rozgrywa się w mrocznym mieście Yharnam, a cały świat gry stylizowany jest na okres wiktoriański. Gracze pełnią w niej role tropicieli, którzy starają się odkryć co wywołuje tajemniczą plagę, która zamienia mieszkańców miasta w mroczne, krwiożercze bestie. Cechą charakterystyczną gry na konsolę jest nastawienie na ciągłą walkę, umieranie, ponowną walkę… i ponowne umieranie. Grając w Bloodborne należy się nastawić na to, że będziemy ginąć raz na kilka-kilkanaście minut i ciągle będziemy powtarzać te same etapy gry. Bloodborne nawiązuje bowiem stylem rozgrywki do słynnej serii Dark Souls i jest niejako jej spin offem, czyli pozycją, której akcja dzieje się w tym samym świecie, lecz przebiega niezależnie od głównej linii fabularnej serii „Souls”.

W swojej grze Eric Lang skupił się jednak nie na głównej osi fabularnej gry, lecz na mini-grze polegającej na wkraczaniu do Lochu Kielicha (kolejną cechą konsolowych gier w serii jest co najmniej kuriozalna nomenklatura) i próbie zabicia wszystkich znajdujących się w nim potworów oraz Bossa czekającego na jego końcu. Gracze podejmują się tego wyzwania wspólnie, lecz tylko jednemu uda się wyjść z lochu, pokonując końcowego przeciwnika, tym samym skazując swych rywali na śmierć. To właśnie ten element Bloodborne Eric Lang wziął na cel projektując swoją nową grę karcianą. Jak więc sprawdza się rozgrywka, w której gracze wspólnie schodzą coraz głębiej do lochu, starając się pozyskać możliwie jak najwięcej tętnień krwi i trofeów za zabite monstra? Jak się okazuje – całkiem dobrze, a nawet lepiej niż można by się spodziewać po planszówce tak niewielkiego kalibru.

Schodząc w głąb lochu…

Jak już wspomniałem, gra jest niewielkiego formatu, a co za tym idzie – przygotowanie rozgrywki jest stosunkowo łatwe i powinno zająć kilka minut. Każdy z graczy biorących udział w grze otrzymuje talię pięciu początkowych kart, licznika zdrowia oraz osobistą planszetkę na której gromadzone będą zebrane podczas gry tętnienia krwi i trofea za zabite monstra. Następnie, należy przygotować talię potworów, na którą składać się będzie 7 kart ze zwykłymi potworami i 3 mini-bossów dobranych w losowy sposób z odpowiednich talii. Za każdym razem wybieramy tylko część kart z odpowiednich stosów, a niewybrane karty odkładamy z powrotem do pudełka, dzięki czemu gra zyskuje na tzw. regrywalności. Na koniec wybieramy jednego z pięciu dostępnych super-bossów, z którymi będziemy walczyć na sam koniec. Jego karta widoczna jest dla graczy przez cały czas, gdyż na jej awersie znajdziemy specjalny warunek, zmieniający zasady rozgrywki. Warto przy tej okazji wspomnieć, że efekty są różne i niewspółmierne: np. jeden z bossów pozwala tropicielom odzyskiwać po jednym punkcie życia na początku każdej tury, podczas gdy inny sprawia, że tropiciel, który zginął dwa razy podczas gry, odpada z rozgrywki, a jeszcze inny ograniczy życie tropicieli do 6 punktów zamiast 8. Choć co prawda instrukcja nakazuje dobrać bossa w losowy sposób, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ich umiejętności zostały zaprojektowane od najłatwiejszej, do najtrudniejszej i powinno się ogrywać grę zgodnie z takim kluczem. W przeciwnym wypadku można łatwo zniechęcić nowego gracza, jeśli ten odpadnie całkowicie z gry już w trakcie pierwszej albo drugiej rundy i zmuszony będzie patrzeć na pozostałych uczestników przez resztę rozgrywki. A umierać w tej grze będziemy stosunkowo często i będzie nas to wiele kosztować, jeśli nie będziemy ostrożni.

W trakcie jednej partii Bloodborne rozegramy przynajmniej 11 rund, po jednej za każdego potwora oraz ostatniego bossa. Rund może być jednak więcej, w zależności od biegłości z jaką gracze dokonywać będą pogromu potworów zalegających w lochu. Każdy z potworów posiada określoną ilość tętnień krwi, po utracie których ginie. Zwykłe potwory będą jednak uciekać na koniec rundy jeśli ich nie pokonamy, natomiast trzej mini-bossowie oraz ostateczny boss pozostaną w lochu tak długo, aż ktoś ich pokona.

Każda runda składa się z siedmiu faz, rozgrywanych kolejno po sobie. Są one ściśle powiązane z kartami zagrywanymi przez graczy, co oznacza, że niektóre fazy będą pomijane, jeśli żaden z graczy nie zagra odpowiedniej karty, która je wywołuje. Zagrywając swoje karty, gracze wykładają je przed siebie jednocześnie, a następnie odkrywają je w tym samym momencie. Na kartach tych mogą występować bronie białe, bronie dystansowe lub akcje, tj. Transformacja (pozwala wybrać typ broni jaki chcemy użyć w danej walce, po tym jak zobaczymy jakich wyborów dokonali nasi rywale) lub Sen Tropiciela, który pozwoli osobie, która zagrała tę kartę zmagazynować dotychczas zebrane tętnienia krwi oraz uzyskać ulepszenia niezbędne do dalszej walki (w tym odzyskać utracone punkty życia i zużyte wcześniej karty) – zakładając że dożyje ona do końca rundy, kiedy to następuje ta faza.

Choć pod względem mechaniki gra jest dosyć prosta (lecz nie prostacka!),  napięcie buduje ryzyko śmierci i utraty pozyskanych dotychczas tętnień krwi. Chcąc zmagazynować dotychczasowy urobek, musimy wejść do wspomnianego snu tropiciela. Jeśli jednak się na to zdecydujemy, nie weźmiemy udziału w walce w danej turze, a to oznacza potencjalną utratę punktów oraz trofeów za potwora, którego pokonają w tym czasie nasi rywale. Często więc gracze decydują się zaryzykować i biorą udział w kolejnych potyczkach z potworami, choć niesie to ze sobą ogromne ryzyko.

Bestie podzielone są na trzy kategorie: łatwe, średnie i trudne. Tym kategoriom przypisane są odpowiednio kości zielona, żółta i czerwona, a podczas ataku potwora, który następuje w pierwszej kolejności, aktywny gracz rzuca odpowiednią kością. Na żółtej i czerwonej kości częściej występuje symbol „+”, który nakazuje przerzucić kość i dodać do poprzedniego wyniku obecnie wyrzuconą wartość. Kość należy przerzucać za każdym razem, gdy wypadnie na niej plusik, co sprawia, że potencjalnie niegroźny stwór może wykończyć całą drużynę, jeśli skumulują się jego rzuty. Przypomina to zasadę „eksplodującej szóstki” z gry Talisman: Magia i Miecz. Ci z tropicieli, którzy przeżyli atak potwora, zadają następnie obrażenia z broni, pobierając tyle tętnień krwi z karty potwora, ile wynika z karty broni. Gdy wszyscy gracze zakończą swoje ataki, jeśli na karcie potwora wciąż pozostają jakieś tętnienia krwi, ucieka on, a w życie może wejść jakiś negatywny efekt z jego karty, który przewidziano na tę okoliczność. Jeśli walka toczyła się przeciwko bossowi, pozostanie on na palcu boju dopóki nie rozgromi wszystkich tropicieli, lub sam nie zginie w walce z nimi.

Branie udziału w walce jest korzystne nie tylko ze względu na tętnienia krwi, które stanowią punkty zwycięstwa, ale także ze względu na ewentualne trofea. Otrzymują je wszyscy gracze zadający potworowi przynajmniej jedno obrażenie w rundzie, w której zginął. Postęp na torach trofeów gwarantuje dodatkowe punkty, które niejednokrotnie przechylają szalę zwycięstwa w grze. Taki podwójny system punktacji sprawia więc, że gracze ochoczo podejmują ryzyko, niejednokrotnie podkładając sobie kłody pod nogi w postaci zagrania rozmaitych kart przedmiotów lub broni z efektem natychmiastowym, byle tylko zapewnić sobie udział w ubiciu stwora, dający punkty i zaszkodzić przy tym swoim rywalom.

Podczas rozgrywki najważniejsze jest wyczucie czasu. Jest ono istotą gry i stanowi jeden z najbardziej emocjonujących jej aspektów. Musimy dobrze dobierać starcia w których bierzemy udział oraz przeliczać siły na zamiary. Dostępne opcje ulegają ciągłym zmianom, podobnie jak pozycja lidera na danym etapie gry. Musimy dobrze kalkulować, kiedy opłaci nam się atakować, a kiedy należałoby udać się do snu tropiciela, aby zmagazynować tętnienia krwi i odświeżyć stan naszego tropiciela. Niestety, aby było to możliwe, musimy przetrwać całą rundę gry, co nie zawsze jest pewne, zważywszy na niewiadomą, jaka wiążę się z atakami potworów.

Wrażenia z rozgrywki

Rozgrywka w Bloodborne jest wyjątkowo dynamiczna; nie uświadczymy tu raczej wielu przestojów, a prostą mechanikę gry uzupełniają mroczne grafiki kart utrzymane w konwencji wiktoriańskiego horroru. Jak rzadko kiedy, użyte na kartach rendery potworów zapożyczone bezpośrednio z konsolwowej gry pasują tu doskonale. Instrukcja, którą wypełnia z początku niezrozumiała terminologia, może dla niektórych stanowić przeszkodę w przyswojeniu zasad. Poza tym detalem ciężko się doczepić do czegoś konkretnego w tej planszówce.

Gra karciana Bloodborne ma w sobie pewien urok, gdyż w dużym stopniu udało się w niej odtworzyć klimat oryginału z konsoli. Kto choć raz zagrał w serię Dark Souls wie o czym piszę. Gracze stają w szranki zarówno z potworami jak i samymi sobą, ginąc niejednokrotnie i powracając aby dokończyć dzieła. Broń i przedmioty dokładnie odzwierciedlają swoje konsolowe odpowiedniki. Na przykład karta Krwawych fiolek uleczy nas do pełnego zdrowia i pozwala ukraść tętnienia krwi pozostałym graczom, którzy mają ich więcej niż my. Karty takie jak Działo zadają obrażenia potworowi oraz innym graczom, odzwierciedlając charakter obrażeń obszarowych, podobnie jak ma to miejsce w oryginale. Jest to także gra, która nie zajmie zbyt wiele czasu. W rzeczywistości, Bloodborne można nazwać fillerem, gdyż w pięciu graczy powinniśmy być w stanie zakończyć grę w przeciągu niespełna godziny, a często krócej, dzięki czemu podczas jednego wieczoru będziemy mogli zagrać kilka rozgrywek, co jak dla mnie stanowi ogromną jej zaletę.

Planszówka ma także wiele do zaoferowania pod względem świetnej jakości wykonania. Karty zrobione są z dobrej jakości tektury i mają gładką powierzchnię gwarantującą dobry poślizg, choć ta właściwość ma tutaj niewielkie znaczenie, ze względu na małą ilość kart wykorzystywanych podczas gry i jeszcze rzadsze ich tasowanie. Tekturowe elementy także zasługują na wyróżnienie, bowiem nie dopatrzyłem się na nich przesunięć w druku, a zarówno planszetki jak i żetony są wykonane z grubej 2mm tektury, gwarantującej ich trwałość. Kości mają bardzo żywe barwy i dobrze się toczą po stole, a plastikowe dyski, które symbolizują tętnienia krwi wyglądają jakby były wykonane z prawdziwej, zamrożonej krwi, co dodatkowo buduje klimat. Wszystkie te elementy przechowuje się w świetnie zaprojektowanej wyprasce, w której przewidziano także miejsce na karty z nadchodzącego dodatku, ale jeśli nie planujemy jego zakupu, możemy dodatkową przestrzeń wykorzystać do przechowywania kart zabezpieczonych protektorami.

Nie oznacza to jednak, że gra nie jest pozbawiona wad. Pierwszym, co rzuca się w oczy jest niewielka różnorodność dostępnych w grze broni. Większość z nich zadaje po prostu dwa uszkodzenia, czasami posiadają one jakieś umiejętności, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że wszystkie są do siebie zbyt podobne. Kolejną wadą jest to, że pomimo dynamiki oraz tempa samej rozgrywki, do gry niejednokrotnie zakrada się monotonia, zwłaszcza przy walce z bossami, na które schodzi często kilka rund gry. Gracze wykonują ciągle te same akcje i choć czas rozgrywki jest względnie krótki, niektórym osobom może to nie przypaść do gustu. Na szczęście wydawnictwo CMON zapowiedziało w sierpniu dodatek, który ma wprowadzić więcej potworów i dostępnych rodzajów broni. Ma on także wprowadzić nowe tryby rozgrywki, co pozwala mi żywić nadzieję na to, że gra zyska drugie życie, gdyż na chwilę obecną nie jest to tytuł, po który chciałoby się co chwila sięgać, a raczej filler, w który można pograć od czasu do czasu.

Podsumowując, Bloodborne to moim zdaniem ciekawy przykład udanego produktu na bazie popularnej licencji. Gra bardzo dobrze emuluje styl rozgrywki w wersję konsolową, zachowując przy tym wystarczająco dużo elementów własnych, które sprawiają, że jest ona atrakcyjna nawet dla osób, które z jej pierwowzorem nigdy nie miały do czynienia. Malkontenci mogą zarzucić autorowi, że skupił się na niewielkim elemencie oryginału i nie rozwinął gry bardziej, pokazując tym samym więcej bogatego świata gry. Ograniczony zakres tematyczny penetrowania Lochu Kielicha oraz wiążący się z nim aspekt rywalizacji i zarządzania ryzykiem w oparciu o mechanikę push your luck sprawia, że Bloodborne jest bardzo emocjonującą grą. Zwłaszcza dla osób lubiących negatywne zagrania, ciągłe wbijanie sobie noża w plecy czy podkradania sobie nawzajem punktów zwycięstwa. Zabawa w bycie tropicielem to krwawy sport, wymagający silnego żołądka i stalowych nerwów, jeśli chcemy dotrwać do jej końca i wyjść z lochu żywi!

 

Komu spodoba się Bloodborne ?

  • fanom mechaniki typu push your luck
  • fanom gry Bloodborne na konsolę
  • osobom lubiącym negatywną interakcję w grach karcianych
  • graczom, którym zależy na dynamicznej, pełnej emocji rozgrywce
  • fanom horrorów w klimatach wiktoriańskich

Plusy

  • finezyjne połączenie mechanik push your luck, hand managementu oraz mikro deckbuildingiem
  • spora ilość negatywnej interakcji
  • łatwe do przyswojenia zasady i nieskomplikowana mechanika
  • wysoka jakość wykonania

Minusy

  • instrukcja przepełniona dziwnym nazewnictwem
  • choć można zagrać w 2-3 osoby, gra rozwija żagle dopiero przy komplecie pięciu graczy
  • niewielka różnorodność kart

Tekst pierwotnie opublikowany na blogu Przy Stole


Za przekazanie gry do recenzji dziękuję wydawnictwu


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, polubcie moją stronę na Facebooku.