Viral – Recenzja

Akurat tak się złożyło, że 2018 rok zdecydowałem się zakończyć z przytupem. Dopadła mnie angina. Szczerze nie polecam. Temperatura, ostry ból gardła i inne dolegliwości sprawiają, że trudno świętować nadejście nowego roku. Są to jednak okoliczności, które idealnie pasują do refleksji nad tym, czy może istnieć gra, która w dobry sposób oddałaby infekcję organizmu. Tu z pomocą nadciąga wydawnictwo Arcane Wonders z tytułowym Viralem. Gra o infekcjach, chorobach, wirusach, przeziębieniu, łamaniu w kościach, gorączkach i antybiotykach – idealne, czyż nie?

 

Najładniejszy wirus jakiego spotkałem

Pierwszy kontakt z grą jest nader pozytywny. Pudełko samo ściąga wzrok, a jego wykonanie, od grafik poczynając, a na jakości tektury kończąc, to bez wątpienia pierwsza liga.

 

 

Po oczach bije silnie zainfekowany tytuł – wydawca przeobraził każdą z liter słowa Viral w małego, parszywego wirusa. Ślicznemu tytułowi, osadzonemu na białym, sterylnym tle towarzyszy zielony bakcyl, który od razu spodobał się mojemu czteroletniemu synowi i został nazwany “Gluciorem”. Uwierzcie, że naprawdę dobrze to wygląda.

 

 

W środku jest jeszcze lepiej. Wszystkie elementy gry po wyjęciu z pudełka wzbudzają sympatię. Plansza jest miła dla oka i czytelna. Wirusy w swoim komiksowym wydaniu pocieszne, a karty, których dostajemy trzy talie, naprawdę dobrze zilustrowane. I właśnie te miłe dla oka, utrzymane w komiksowym stylu ilustracje nie powinny was zwieść. Viral nie będzie prostą grą dla dzieci ubraną w odpowiednie dla małych smyków szaty. To coś więcej, ale o tym postaram się opowiedzieć więcej za chwilę.

 

 

Na razie skupmy się jeszcze przez chwilę na wykonaniu, bo akurat Viral na to zasługuje. Wirusy, które zobaczymy na kartach mutacji świetnie oddają powiązane z nimi akcje. Z kolei w talii wydarzeń znajdziemy masę obrazków idealnie dobranych do odpowiadającego im tekstu.

 

 

Za dobrą szatą graficzną, idzie jakość komponentów. Tektura z jakiej zrobione są żetony i plansze graczy jest twarda i solidna, a karty nie sprawiają wrażenia jakby po kilku rozgrywkach miały mieć już dość. Zatem – super.

Paweł “wzrokowiec” został zaspokojony. Ale przecież gry to nie tylko piękna okładka i komponenty, które wabią nasze oczy. Gry to coś więcej, to mechanika która sprawia, że chcemy zagrać w dany tytuł po raz kolejny, kolejny i kolejny…

 

Czy to wirus klimatyczny?

 

Nim jednak przejdziemy do wrażeń z samej rozgrywki, chciałbym zatrzymać się jeszcze przy jednym jego aspekcie. Nie wiem czy już wspominałem, ale w grach cenię sobie dobre połączenia mechaniki z klimatem, przez co suche jak piach Euro zawsze tracą u mnie kilka punktów. Wiecie, nie muszę mieć kwiecistych opisów, ani przeżywać przygód jak w grach ameri, lubię jednak “czuć” to co robię. Dlatego kiedy znajduję tytuł, w którym autor wysilił się i umiejętnie przeplótł klimat z mechaniką, to podkreślam to z przyjemnością.

Viral jest doskonałym przykładem jak wzorowo połączyć te dwa elementy. Mamy tu grę, w której głównym mechanizmem jest kontrola obszarów i autorzy zrobili wszystko by gracz na każdym kroku czuł, że infekuje kolejne organy w ciele jakiegoś nieszczęśnika, jednocześnie walcząc o prym z innymi wirusami.

Rundy gry podzielone są na fazy, z których żadna nie wydaje się wyssana z palca, dzięki czemu można uświadczyć tu elementy mechaniki, takie jak reakcje obronne organizmu czy wynajdowanie lekarstwa na wirusy.

 

 

Jeśli chcecie więcej klimatycznych wstawek to dodam, że wirusy poruszają się po organizmie żyłami i tętnicami w określony sposób, który w znacznej mierze zgadza się z przepływem płynów ustrojowych. Dlatego też zaryzykuję stwierdzenie, że autorzy gry Antonio Sousa i Gil d`Orey najpierw chcieli stworzyć grę o wirusach, a dopiero później zaczęli projektować do niej stosowną mechanikę. Podsumowaniem dobrze skrojonego klimatu w Viralu niech będzie zdanie znajdujące się na samym początku instrukcji:

“A game for 2 to 5 Viruses, incubating for 60 to 90 minutes”

Jak dla mnie wybornie!

 

Infekcja w kilku prostych krokach

Dotychczas rozpływałem się nad Viralem chwaląc to co przypadło mi w nim do gustu. Równie pozytywne wrażenie miałem biorąc do rąk instrukcję. Choć ta do ultrakrótkich nie należy, to jednak czyta się ją szybko, a po pierwszej lekturze pojawia się błysk – wiem jak to działa! Chcę w to zagrać! Zatem znów zachwyt. Na papierze wszystko wydaje się do siebie pasować, a do infekowania ludzkiego ciała żadna mechanika nie nadaje się bardziej niż area control, na której opierać się będzie cała rozgrywka.

Zasadnicza część planszy podzielona jest na sześć stref, w skład których wchodzą organy tylko czekające na zainfekowanie. Faktyczna infekcja zaczyna się wtedy kiedy gracz ma po jednym ze swoich wirusów w każdym organów danej strefy.

Z mózgiem sprawa jest prosta – jest jeden organ na strefę. Pozostałe organy występują parami (dwie nerki, dwa płuca, dwie części serca, wątroba i trzustka), a najgorzej jest w strefie oznaczonej cyfrą 5 gdyż tam znajdują się pokarmowa trójca – jelito grube, jelito cienkie i żołądek.

Na początku rozgrywki wszyscy gracze otrzymują planszetki ze skrótem możliwych do wykonania akcji, pulę wirusów oraz dwa zestawy kart startowych. Jedne przedstawiają wszystkie sześć, możliwych do zainfekowania stref, drugie to karty mutacji czyli pula akcji jakie zlecamy naszym wirusom. Każda z kart mutacji zawiera przynajmniej dwa możliwe do wydania rozkazy. Zgodnie z zasadami możemy je zrealizować w dowolnej kolejności, a nawet zrezygnować z wykonywania w części lub w całości.

Nim rozgrywka rozpocznie się na dobre, zaczynając od ostatniego gracza i dalej przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, gracze umieszczają po jednym swoim wirusie w dowolnym organie. Robią tak do chwili, aż wszystkie organy nie będą zawirusowane – na tym etapie w każdym organie może znajdować się nie więcej niż jeden wirus.

Zaczynajmy! Na początku każdej rundy gracze równocześnie zagrywają jedną kartę przedstawiającą strefę w parze z kartą mutacji. Następnie w kolejności od pierwszego gracza wszyscy odsłaniają swoje karty, by koniec końców, we wspomnianej kolejności wykonać przedstawione rozkazy.

Ten krok wykonujemy dwukrotnie umieszczając parę kart odpowiednio po lewej i prawej stronie naszej planszy gracza.

Jakie akcje możemy zlecić naszym wirusom:

  • infekcja – umieść 1 wirusa w organie.

  • atak – usuń 1 wirusa przeciwnika z organu. Pamiętaj, że musisz mieć w tym organie jednego swojego wirusa.

  • ruch – przenieść wirusa między organami. Musisz zrobić to zgodnie z przepływami płynów ustrojowych w organizmie lub przenieść do sąsiedniego organu.

  • absorpcja – wsuń wszystkie żetony wirusów obecnych w organie pod żeton swojego wirusa i wypuść dopiero na koniec rundy.

  • magnetyzm – wybierz wirusa, a następnie przyciągnij dowolnego wirusa, który mógłby się poruszyć do organu, w którym tenże się znajduje lub wypchnij wirusa z organu i porusza go zgodnie z zasadami ruchu.

  • obrona – odwróć żeton wirusa na stronę z tarczą. Z każdym razem gdy ktoś go zaatakuje lub gdy będziesz zmuszony go usunąć po prostu przekręcasz go na stronę bez tarczy.

  • wywołanie kryzysu – wywołujesz kryzys tak jakby w danym organie znalazło się tyle wirusów ilu graczy bierze udział w rozgrywce (o tym za chwilę).

Wraz z kartami mutacji pojawia się pierwsza mechanika dająca szerokie pole do kombinowania. Otóż rozkazy jakie możemy wydać naszym wirusom dzielą się na dwa typy. Jedne mają niebieskie tło, drugie tego tła nie posiadają. Te pierwsze możemy wydać tylko wirusom, które znajdują się w strefie którą zagraliśmy. Drugie, te bez błękitnego tła, możemy zlecić któremukolwiek z naszych wirusów znajdujących się na planszy.

Podstawowe karty mutacji to w zasadzie tylko wierzchołek góry lodowej. Kolejne karty, z trzech zawsze odkrytych, otrzymamy za osiągniecie konkretnych progów punktowych. Zatem im lepiej gramy i im więcej punktów zdobywamy, tym szybciej wasza ręka stanie się bogatsza o nowe zagrywki. Pozyskiwane karty są wyraźnie lepsze od tych, z którymi zaczynamy grę. Kiedy to czytacie może Wam zaświtać lampka ostrzegawcza. Skoro za zdobywanie punktów (co samo w sobie jest nagrodą) gracz otrzymuje dodatkowy bonus w postaci lepszych kart, co zwiększa i czyni lepszym jego spektrum zagrywek, to czy nie mamy tu do czynienia z efektem kuli śnieżnej? Przyznam szczerze, że też się tego obawiałem. Na szczęście ani ja, ani moi współgracze nie odnieśliśmy takiego wrażenia i sądzę, że składają się na to dwa czynniki. Pierwszym jest ograniczony zestaw kart jakie gracz może uzyskać – maksymalnie 4 w toku rozgrywki. Drugi to zaimplementowany w grze mechanizm “badań”, który doskonale studzi zapędy graczy chcących zbyt szybko odskoczyć stawce.

Plejada zadań jakie można zlecić wirusom jest dość szeroka, jednak nie myślcie, że są proste sposoby by bronić swoich pozycji do upadłego. Viral to gra, w której trzeba kombinować, a dodatkowo mieć plan. Na koniec rundy ,użyte karty nie wracają na rękę, lecz umieszczamy je ponad swoją planszetką gracza.

Oznacza to, że tylko w pierwszej rundzie gracze mają dostęp do pełnej puli kart mutacji i stref. W każdej następnej nie będziemy mogli użyć tych, z których korzystaliśmy w rundzie poprzedniej. Wrócą one do was na rękę po następnej rundzie gdyż w ich miejsce będziemy musieli umieścić kolejne, których użyjemy.

Wydając kolejne rozkazy warto skupić się na tym by przejmować całe strefy a nie pojedyncze organy. By zdobyć punkty za jakąś strefę trzeba spełnić dwa warunki. Po pierwsze musimy mieć zajęte wszystkie organy z jakich się składa, a w przypadku spełnienia pierwszego warunku przez więcej niż jednego gracza wygrywa ten kto ma więcej wirusów w danej strefie. Co jeśli i w tym przypadku jest remis?

Twórcy gry sprytnie rozwiązali tę kwestię. Przed rozpoczęciem rozgrywki wybieramy w dowolny sposób pierwszego gracza. Umieszcza on jeden ze swoich żetonów na najwyższej pozycji tak zwanego tie-breakera, przeze mnie pieszczotliwie nazwanego “rozstrzygaczem sporów”. Następnie gracze umieszczają swoje żetony zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Co ciekawe w kolejnych rundach kolejność na “rozstrzygaczu sporów” ma odpowiadać odwróconej kolejności na torze punktacji. Nie muszę dodawać, że w przypadku wszelkich wątpliwości zwycięża gracz będący wyżej na torze tie-breakera.

Słowem podsumowania, warto bym wspomniał o przebiegu rundy, podzielonej na 6 faz:

  • Pierwsza faza to rdzeń gry, a przez to w każdej rundzie jej rozgrywanie stanowić będzie blisko 90% czasu. To w niej zagrywamy karty i rozpatrujemy ich efekty.

  • W drugiej fazie przechodzimy do swoistego podziału łupów. Sprawdzamy komu udało się przejąć daną strefę i ile punktów za owo przejęcie otrzyma. Niestety przejmowanie stref niesie ze sobą też “łyżkę dziegciu”. Każda ze stref na swoim znaczniku punktacji ma również informacje o tym jak bardzo nasza aktywność jest widoczna dla naukowców szukających remedium na chorobę trapiącą pacjenta. Wygrywając w strefie przesuwamy własny znacznik na torze badań. Jeśli dotrze on na sam szczyt to niestety spotkają nas przykre konsekwencje, o których wspomnę za chwilę.

  • W trzeciej fazie wszyscy gracze muszą rozpatrzyć efekt karty wydarzeń. Informacja zawarta na tej karcie jest jawna od początku rundy co pozwala planować swoje poczynania w jej kontekście. Zwykle są to pozytywne efekty, które działają na jakąś strefę np: usuń wszystkie wirusy znajdujące się w jelicie grubym. Każdy usunięty wirus przynosi 1 punkt lub efekty działające na wszystkich graczy np: obniżcie swoją pozycję o 1 na torze badań.

  • Czwarta faza ilustruje reakcję organizmu na nasze poczynania. Jeśli w którymkolwiek momencie gry, w danym organie znajdzie się przynajmniej tyle wirusów ilu graczy bierze udział w rozgrywce, należy tam położyć znacznik kryzysu. Faza czwarta jest po to by rozpatrzyć każdy z takich znaczników. Układ odpornościowy likwiduje wirusy w organie z kryzysem, a gracze w zależności od liczebności w organie otrzymują punkty usuwając jednocześnie swoje jednostki

  • Faza piąta stanowi zwieńczenie badań. Każdy gracz którego znacznik na torze badań dotarł na sam szczyt zmuszony jest usunąć swoje wirusy z planszy.

  • Kończymy w fazie szóstej, gdzie ustawiamy swoje znaczniki na torze “rozstrzygacza sporów” tak by odpowiadały odwróconej kolejności na torze punktów – ten kto ma najwięcej punktów jest ostatni na torze tie-breaker`a.

Ufff. Uwierzcie mi, że choć opis zasad wyszedł naprawdę pokaźny to kiedy siedzimy nad planszą, zasady łapie się szybko i już po drugiej rundzie przestajemy myśleć jak co działa, a jak dobrze wykorzystać oferowane mechanizmy.

 

Czy ten Virus zmieni się w epidemię?

Viral to gra area control i to taka, która należy do stosunkowo szybkich i niezwykle przyjemnych. Użytkownicy serwisu BoardGameGeek oceniają jej ciężar na 2,5 w pięciostopniowej skali “skomplikowania” i moim zdaniem jest to adekwatna ocena. Viralowi daleko jest do kalibru dość złożonych Zakazanych Gwiazd ale też nie należy upatrywać w nim prostackich mechanizmów. Jak mogliście przeczytać wcześniej, autorzy naprawdę fajnie pospinali mechanikę dzięki czemu flow gry jest przyjemny i nie ma przesadnych przestojów. Duża zasługa w tym prostego zabiegu, dzięki któremu fazę planowania gracze wykonują jednocześnie.

Na pochwałę zasługuje dodatkowy wariant dający nieco więcej kontroli nad mutacjami, które będziemy otrzymywać. Autorzy proponują by przed pierwszą rundą gry rozdać każdemu graczowi po 4 karty. Gracz wybiera z nich jedną, a trzy przekazuje w lewo, przez co metodą draftu każdy buduje swoją talię, z której w toku rozgrywki będzie dociągać kolejne karty.

Zwykle nie przepadam za wariantami dodatkowymi, gdyż często budzą one we mnie podejrzenie, że autor nie mógł się zdecydować, które rozwiązanie pasuje mu bardziej przez co zostawił wszystkie. W tym przypadku oba rozwiązania sprawdzają się świetnie i o ile przy pierwszych rozgrywkach lepiej funkcjonuje model trzech kart wyłożonych obok talii, tak po kilku partiach zdecydowanie ciekawszym mechanizmem jest przygotowanie sobie niewielkiej talii mutacji i uzyskanie jeszcze większej kontroli nad rozgrywką.

 

Skala zakażenia

Gra zarówno w przypadku minimalnego składu (dla mnie to 3 graczy – o tym za chwilę), jak i pełnej obsady (5 graczy) spisuje się wyśmienicie, choć nadmienić należy, że ilość ludzi przy stole zmienia nieco charakter gry. W grach area control trudno uniknąć negatywnej interakcji. Nie inaczej jest w Viralu. Likwidowanie wirusów, pokrzyżowanie szyków rywalom czy przepychanie na planszy to chleb powszedni rozgrywki. Nie wiem jak wy, ale ja jestem fanem utrudniania życia pozostałym graczom. Jeśli gramy w trójkę nie powinniśmy mieć problemu z wprowadzeniem zaplanowanej taktyki w życie. Musimy przewidywać jedynie zachowania dwóch waszych konkurentów, z którymi możemy nawet nie mieć “spornych organów”. Sytuacja komplikuje się kiedy do stołu dochodzą kolejni gracze. Wyobraźcie sobie walkę o 6 stref i próbę przewidzenia zagrań czterech pozostałych graczy oraz wpakowania w to swojej strategii! Właśnie! Zmierzam do tego, że jedni gracze z grubsza zaplanują swój ruch, a inni zostaną porażeni ogromem zmiennych i wpadną w paraliż decyzyjny. Możecie przez to spotkać się z opiniami, że w pełnym składzie gra staje się losowa lub podatna na kosmiczny downtime. Mnie, mimo drobnych spowolnień, gra w pełnym składzie przypadła do gustu. Jest ciasno, agresywnie, a posunięcia trzeba planować doprawdy uważnie. Dla mnie to kwintesencja dobrego area control. Te setki zmiennych to istny rumieniec i nie raz idealny plan, przez małe przeoczenie, legnie w gruzach i kiedy żółty wirus będzie wykonywał swój ruch złapiecie się za głowę mrucząc “no tak, przecież to było oczywiste, dlaczego o tym nie pomyślałem”.

Podczas pierwszej rozgrywki kiepsko szło mi punktowanie w pierwszych rundach, przez co pozostali gracze znacząco ode mnie odskoczyli. Okazało się jednak, że mechanika skrojona jest nad wyraz dobrze. Kto dużo punktuje ma sporą szansę szybko pożegnać się ze wszystkimi swoimi wirusami na planszy, gdyż błyskawicznie dotrze na sam szczyt toru badań. Inny objaw dobrego balansu przejawia się w kartach mutacji które dobieramy. Jedne są nieco lepsze od drugich, ale twórcy zdecydowali się by te słabsze zapewniały nam punkty doliczane do końcowego wyniku gry. Proste, a niezwykle smakowite i stawiające nas przed trudnym wyborem. Czy lepiej dobrać kartę która da mi teraz wachlarz możliwości czy lepiej taką, która przy punktacji podbije mnie na torze?

Zachwycam się i zachwycam, chwalę i chwalę, ale czas teraz na łyżkę dziegciu. Z przykrością, ale jako wadę niestety muszę wskazać drobne oszustwo, które jest nadrukowane już na samym pudełku. Chodzi o określenie tej gry jako dostępnej w wariantach od 2-5 graczy. O ile nie mogę się do niczego przyczepić jeśli chodzi o rozkład między 3-5 graczy, tak wersja dla dwóch osób posiada coś za czym nie przepadam. Nie lubię, kiedy w grze trzeba symulować poczynania jednego z graczy, a Viral w przypadku wariantu dla dwóch osób nas do tego zmusza. Pokuszę się o stwierdzenie, że tytuł ten był domyślnie projektowany na minimum 3 osoby ale autorzy zauważyli, że da się w niego upchnąć wariant dla mniejszej liczby graczy, zwiększając tym samym docelową grupę nabywców. Nie ma co ukrywać, że dla niektórych właśnie rozgrywki 1 na 1 są esencją gier planszowych. Wplatanie wariantu dla dwóch graczy na siłę zawsze sprawia, że wzdycham z dezaprobatą. Dzieje się tak w Alhambrze, gdzie autorzy proponują wirtualnego gracza “Marka”, w Adrenalinie, w Misji Czerwonej Planecie i niestety również w Viralu.

Nie zrozumcie mnie źle, szanuję starania autorów, którzy chcą dokładać nam opcji zamiast je zabierać, bo jak mawiają, podobno od przybytku głowa nie boli. Jednak gdybym kupił tę grę z myślą o rozgrywce “we dwoje” to czułbym się zawiedziony bo choć tryb dla dwóch graczy jest obecny, to wyraźnie odstaje od tego przeznaczonego dla 3-5 osób. Wiecie, symulowanie czyichś ruchów wprowadza zawsze losowość albo zmusza do grania za kogoś i skupianiu się na więcej niż jednej strategii. To po prostu nie moja bajka, a każdy kto lubi podobne rozwiązania niech machnie ręką na powyższy akapit.

 

Panadol na to nie pomoże

Jak się już zapewne domyślacie gra bardzo przypadła mi do gustu. Jest szybko, taktycznie, z fajną głębią, która mimo wszystko nie pozwala nam utonąć. Infekowanie jest wyczuwalne, a nie jedynie doszyte, czego uczucie pogłębiają świetnie przygotowane grafiki.

Dlatego też, na sam koniec, pozwolę sobie na mała dygresję. Te dobre gry ocenia się dość trudno. Wiecie, tytuł może mi się podobać i może grać się w niego naprawdę miło, ale jeśli nie ma tego “czegoś”, to nie zagrzeje miejsca w mojej kolekcji. Musicie wiedzieć, że ktoś kto zbiera gry bitewne, papierowe RPGi, jest molem książkowym, a na dodatek kocha planszówki i mieszka z rodziną w bloku, nie ma za dużo miejsca na swoje rozległe hobby. Kimś takim jestem ja. Dlatego wśród wszystkich gier, które mi się podobają i zasługują na polecenie zawsze muszę przeprowadzać jeszcze jedną selekcję, która wyłoni stałych rezydentów moich półek. Podpisałem kiedyś z żoną pakt o “nieagresji” i dopóki nie przekroczę 120 gier (na szczęście dodatki jeśli tylko mogę upycham w podstawkach) na półkach mogę spać spokojnie

Domyślacie się dokąd zmierzam. Chcę powiedzieć, że są gry dobre, które polecam i uważam je za więcej niż grywalne. Jednocześnie nie mogę mieć ich na półce ze względu na to, że albo mam podobne i lepsze albo, choć doceniam ich kunszt, to nie chwyciły mnie za serce. Swoistym wyróżnikiem zatem będzie fakt, że oprócz zachwytu nad grą, napisze wprost, że wprowadza się na moją półkę, wypychając czasem z niej inny tytuł.

Dlatego, wracając do meritum, odpowiadając na pytanie czy Viral znajdzie miejsce na stałe w mojej kolekcji?

Tak.

Ma już miejsce i jeśli zejdzie z półki to tylko po to by trafić na stół.

Polecam – dajcie się zainfekować. Nie pożałujecie!

 

PLUSY:

  • świetna oprawa graficzna
  • dobrze napisana instrukcja
  • dobrze skrojona mechanika pozwalająca pokombinować
  • negatywna interakcja w eleganckim wydaniu
  • ciekawe pomysły zwiększające regrywalność
  • fajne pomysły uniemożliwiające znaczące odskoczenie jednemu z graczy od reszty

 

MINUSY:

  • tryb dla dwóch graczy włożony nieco na siłę.

 

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na moje fanpage’e na: