Gra miesiąca – styczeń 2019

Początek nowego miesiąca był dla mnie zawsze okazją do spojrzenia wstecz i podsumowania tego, co działo się na blogu oraz podzielenia się wrażeniami z poznanych w minionym miesiącu gier. Wraz ze zwiększeniem liczby redaktorów na blogu pragniemy wprowadzić drobną zmianę konwencji, aby przybliżyć wam nie tylko zdanie samego Custodiana lecz także pozostałych autorów! Rozpoczynamy więc nowy cykl o nazwie „Gra miesiąca” w którym będziemy Wam prezentować gry, które mieliśmy okazję poznać lub zagrać w minionym miesiącu, a które zrobiły na nas szczególne wrażenie. Które gry zasłużyły sobie na to zaszczytne miano w miesiącu styczniu? Czytajcie dalej, aby się tego dowiedzieć! 


 

Krzysztof SzarawarskiThe Networks

Ze względu na napięty harmonogram w pracy, styczeń obfitował u mnie głównie w rozgrywki w elektroniczne wersje ulubionych gier planszowych i karcianych na tablecie. Partii „w realu” udało mi się rozegrać raptem kilka, ale wystarczyło to aby wysunęły się na prowadzenie dwie gry do niniejszego zestawienia. No, ale… Tytuł gry miesiąca należy się przecież tylko jednej grze, więc pojawił się dylemat! W szranki stanęły ociekające klimatem Big Trouble in Little China oraz równie klimatyczne euro The Networks. Obie gry zrobiły na mnie duże wrażenie, ale docelowo tytuł mojej gry miesiąca przyznaję tej drugiej – głównie za sprawą większej liczby rozgrywek i potencjału do regrywalności.

W The Networks urzekła mnie niesamowita jak na grę euro integracja motywu przewodniego z mechanikami rządzącymi rozgrywką. Uczestnicy wcielają się w producentów stacji telewizyjnych, którym powierzono zadanie zapełnienia ramówki możliwie najlepszą ofertą programów i seriali telewizyjnych. W trakcie zabawy gracze poza poszukiwaniem na rynku najciekawszych programów będą także pozyskiwać aktorów do ich obsady oraz reklamodawców, dzięki którym zwiększą oglądalność swojej stacji w kluczowych godzinach peak time’u. The Networks cechuje się także stosunkowo prostymi zasadami, dobrą skalowalnością ze względu na obecność osobnych planszetek dla każdego składu od 1 do 5 osób oraz niebanalnym poczuciem humoru. Większość nazw programów parodiuje bowiem autentyczne programy i seriale telewizyjne (np. zamiast „Lost” – „Found”, zamiast „South Park” – „North Lawn” itd.). Choć wiem, że mogę się tu znaleźć w mniejszości, muszę przyznać, że wisienką na torcie jest dla mnie oprawa graficzna, która przypomina mi tę z gry Burgle Bros (której recenzję na blogu znajdziecie TUTAJ). W chwili, gdy piszę niniejsze słowa udało mi się rozegrać raptem dwie partie – wariant solo i dwuosobową. W obu przypadkach gra stawiała mnie przed trudnymi wyborami na drodze do osiągnięcia kompromisu przy poszukiwaniu najciekawszych zestawów program/aktor/reklama i świetnie bawiłem się przy prowadzeniu własnej stacji telewizyjnej. Ciekaw jestem, jak ta gra będzie się spisywać przy większym składzie graczy, dlatego nie mogę się już doczekać kolejnych rozgrywek. Pewnie za jakiś czas na blogu pojawi się także recenzja gry 😉

 


 

Katarzyna SatławaChatka z piernika

Gra, która pozytywnie mnie zaskoczyła w tym miesiącu, to „Chatka z piernika”. Największe wrażenie zrobiły na mnie komponenty – solidne i grube kafelki oraz plansze, a także urocze postaci pochodzące głównie ze starszych bajek (np. Jaś i Małgosia, Blaszany Drwal, Tomcio Paluch). Podczas gry wcielamy się w wiedźmy, które starają się wybudować najbardziej apetyczny domek z pierników, a następnie zwabić i uwięzić bajkowych łasuchów. Chatkę budujemy w górę, zakrywając poprzednie poziomy, i w ten sposób zdobywamy kolejne ciasteczka. Jednocześnie próbujemy zrealizować dodatkowe cele, np. zebrać najwięcej radosnych postaci lub wybudować minimum 6 pięter. Całość jest kolorowa i ciekawa, a mechanika całkiem dobrze współgra z fabułą. Mimo dziecięcej otoczki, można trochę pogłówkować i dobrze się bawić, nawet z bardziej zaawansowanymi graczami. Malutkim minusem jest prawie zerowa interakcja, ale przy grze, która nie powinna trwać więcej niż 45 minut, nie było to dla mnie wielkim problemem.

 


 

Paweł Imperowicz – Viral

Styczeń był doprawdy szalonym planszówkowym miesiącem. Wiele gier przepłynęło przez mój stół, zdarzyło mi się również grać przy stołach przyjaciół, Custodian dał mi szansę bym mógł publikować na jego blogu, no i hej! spełnił moje małe marzenie bo zacząłem recenzować planszówki – super sprawa! Nie mógłbym zatem nie wyróżnić w tym miesiącu jednej z gier, o których w styczniu miałem sposobność napisać. Bez wątpienia na palmę pierwszeństwa zasłużył Viral – rewelacyjnie wykonana gra o infekowaniu ludzkiego ciała przez zabawne wirusy. Ta gra skradła moje serce i pozamiatała konkurencję jeśli chodzi o częstotliwość pojawiania się na stole. Moim zdaniem to naprawdę świetna pozycja, która pokazała, że area control może być szybkie lecz niepozbawione przy tym głębi, negatywna interakcja przyjemna, a zarządzanie ręką kart proste w swych założeniach i jednocześnie złożone w powodowanych konsekwencjach dla obranej strategii. Nie można też nie docenić klimatu, który nie tyle autorzy przyszyli do mechanik, co połączyli z nią nierozerwalną więzią. Gdyby Viralaowi zabrać tematykę i zrobić z niego grę o “czymś innym” część mechanik straciłaby sens. Żeby nie być gołosłownym wspomnę tylko kilka przykładów – im bardziej nasze wirusy są aktywne tym szybciej naukowcy znajdą na nas szczepionkę, im silniej zainfekuje organ tym mocniej układ immunologiczny odpowie na naszą obecność, a poruszanie się wirusów w organizmie ma miejsce dzięki układowi krwionośnemu który choć uproszczony w stosunku do tego w prawdziwym ciele, to idealnie oddaje kierunek przepływów krwi. Klimatyczna rewelka! Pozostaje mi z nieskrywaną przyjemnością polecić Wam Viarala, a wszystkim których zaciekawiło te kilka peanów na jego temat odsyłam do recenzji, która pojawiła się na blogu nie tak dawno temu.

 


 

Paweł Dołęgowski – Gizmos

Na pierwszy “rzut oka” Gizmos budzi skojarzenia z Wybuchową Mieszanką, ale te dwa na pozór podobne tytuły, łączy wyłącznie podstawowa mechanika pozyskiwania zasobów, w postaci ślicznych kolorowych kulek. Niech cię więc drogi czytelniku nie zwiedzie to podobieństwo, bo Gizmos to gra wielu wyborów i decyzji, zamkniętych w 30-minutowej rozgrywce. Oparta na niewiarygodnie prostych zasadach, których wyjaśnienie zajmuje raptem kilka minut. Siła Gizmos nie tkwi jednak w zasadach, pięknym wykonaniu czy prostej mechanice. Sercem rozgrywki jest tworzenie kombosów, które pozwolą na budowanie kolejnych maszyn, zdobywanie punktów i oczywiście… tworzenie jeszcze większych kombosów! Po ponad dwóch miesiącach od polskiej premiery, mam na koncie 18 rozegranych partii. W styczniu zagrałem w Gizmosa aż 11 razy i jestem przekonany, że na tym się nie skończy. Wychodzi na to, że Gizmos to moje “perpetuum mobile”, to gra w którą nie mogę, a co najważniejsze, nie chcę przestać grać. Gra, która dla mnie wykracza ponad przeciętność i ociera się wręcz o geniusz. Jestem fanem trudnych, wielogodzinnych eurasów przy których mózg paruje, a z czoła od umysłowego wysiłku pot cieknie litrami 🙂 Lekkie gry na 30 minut to nie moja domena. Gizmos jest w tej materii absolutnym wyjątkiem, ale to też jedyna krótka gra, w której mam poczucie budowania i rozwoju, podobne do gier euro, tylko w skompresowanej postaci.

 


 

Sylwia Smolińska – Wikingowie

Zaskoczę was, ponieważ moją grą miesiąca stał się tytuł, który nie należy już do najnowszych, a wręcz zaryzykowałabym stwierdzeniem, że jest artefaktem wśród gier planszowych. W „Wikingach” wcielicie się w wodza załogi. Dzięki taktyce i odpowiedniej strategii będziecie odkrywać nieznane lądy i zasiedlać je swoimi osadnikami. Wśród owych dzielnych wojów znajdują się różne rodzaje wikingów (oznaczone kolorami), którzy przyniosą korzyści na kilka sposobów. Zapewne zastanawiacie się, w jaki sposób będziemy ich werbować? Otóż na planszy rozłożone są zestawy składające się z wikingów oraz kafelków wysp. Zadanie nie jest łatwe, ponieważ ogranicza nas ruchomy krąg zmieniający swoje położenie w zależności od tego jaką decyzję podejmą gracze. Podczas wyboru zestawu istotną rolę odgrywa waluta, czyli monety, dzięki którym dokonamy odpowiedniego zakupu. Przedział cenowy, umieszczony na wspomnianym kręgu, jest bardzo różnorodny, gdyż wojownicy mogą kosztować raptem jedną monetę, albo nawet jedenaście. Uwaga, uwaga, w najlepszym wypadku trafi nam się zestaw za darmo! Zakupionych wikingów wraz z kafelkami terenu dokładamy do swojej planszy gracza. Tytuł jest przeznaczony przede wszystkim dla fanów strategii, ponieważ nie brakuje możliwości kombinacji ulokowania wikingów oraz wysp. Mało tego, w trakcie rozgrywki byłam zaskoczona jak szybko kończą się monety. Cóż, braku decyzyjności nie można grze zarzucić. Minusem jest rozgrywka z osobami, które ograły tytuł kilkukrotnie i znają go od podszewki, ponieważ rozpoczynają grę na starcie z przewagą. Przyznaję, że nie jestem wielkim fanem euro, ale ten tytuł przekonał mnie, że nie należy oceniać książki po okładce.

 

A jakie gry królowały na Waszych stołach? Koniecznie dajcie nam znać w komentarzu poniżej! 😉

 

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na moje fanpage’e na: