Narysuj sobie kołdrę… Przedpremierowa recenzja Patchwork Doodle

Zacznę od oświadczenia: lubię oryginalnego Patchworka. Pamiętam jakie zaskoczenie przeżyłem gdy spod ręki Uwe Rosenberga wyszła ta niewielka gra. Idea była prosta i patrząc z perspektywy klimatu, mało zachęcająca. Z dobieranych skrawków materiału szyjemy kołderkę. Właściwie szyjemy dwie kołderki, jedną my, drugą nasz przeciwnik. Temat gry nie brzmiał zachęcająco. Na szczęście dostaliśmy mechaniczną perełkę. Dobieramy sobie klocki ze środka stołu, kupując je za guziki, przy czym staramy się tak zmaksymalizować ruchy by starczyło nam czasu na zapełnienie całej kołderki. Proste zasady, masa kombinowania i fajna atmosfera pojedynku. Zagrałem wiele partii, żadnej nie żałuję!

Później pojawił się Ogródek, który miał być następcą Patchworka i propozycją dla wszystkich ubolewających, że oryginał jest raptem dla dwóch osób. Niestety w Ogródku kilka elementów nie spięło się ze sobą tak jak powinno przez co został chłodno przyjęty przez recenzentów jak i samych graczy.

Teraz na fali popularności gier Roll & Write Patchwork robi kolejne podejście do wieloosobowego szycia kołderki. Jak się udało? Czy nadal jest taktycznie, czy trzeba kombinować? Zaraz odpowiem Wam na każde z tych pytań!

zdjęcie: Krzysztof Szarawarski

 

Rysujmy

Elementów, które potrzebujemy do zabawy z Patchwork Doodle jest bardzo niewiele. W pudełku znajdziemy dwa rodzaje kart, arkusze do projektowania kołderek, kostkę, ołówki i pionek. Jeśli mieliście styczność z podstawową wersją Patchworka to już zapewne zaświtała Wam myśl, że tym razem jest nad wyraz oszczędnie. Jeśli dodam, że owych kart, biorących udział w rozgrywce jest raptem 30, może się w głowie zapalić lampka ostrzegawcza, co z głębią, co z regrywalnością? Uspokoję Was już na wstępie. Sam miałem podobne obawy jednak okazało się, że autorzy gry za sprawą prostego tricku wyszli z tej sytuacji obronną ręką.

Jeśli pamiętacie pierwotną wersję Patchworka to zapewne świta Wam w głowach obraz plansz, na której układaliśmy skrawki materiału. Tu zabawa wygląda nieco inaczej. Każdy z graczy otrzymuje arkusz przedstawiający deskę kreślarską o wymiarach 9X9 pól, na którym będziemy odrysowywać kolejne elementy kołderki. Przed pierwszą rundą każdy z graczy otrzymuje jedną z 10 kart startowych, z których każda przedstawia element złożony z siedmiu pól. Dzięki otrzymujemy na start inną figurę, która w pewien sposób sprawi, że nie będziemy tworzyć takich samych kołderek. Skąd może być obawa o takie same kołderki? W Patchworku element wybrany przez jednego z graczy znikał z planszy głównej i trafiał na naszą kołderkę. Tu sprawa ma się nieco inaczej. Przed każdą z trzech rund, które składają się na rozgrywkę, układamy okrąg złożony z ośmiu kart. Każda z kart przedstawia inny kształt, który można przenieść na kołderkę. Następnie rzucamy kostką i przesuwamy pionek o wskazaną ilość kart. Karta na której skończymy swój ruch jest tą którą wszyscy gracze będą mogli odmalować na swojej desce kreślarskiej. Wszyscy ten sam element w tej samej chwili. Oczywiście każdy może go dowolnie obrócić czy też przenieść na swój projekt jego odbicie lustrzane. To proste rozwiązanie jest genialne w swoim założeniu. Dlaczego? Oto kilka przykładów.

W trakcie rozgrywki… zdjęcie: Krzysztof Szarawarski

Po pierwsze jednoczesne przenoszenie tego samego elementu niweluje downetime. Nawet jeśli jeden z graczy będzie się nieco dłużej zastanawiał nie będzie to tak odczuwalne, jak by to mogło mieć miejsce w sytuacji wykonywania przez graczy ruchów kolejno.

Po drugie przenoszenia tego samego elementu wyrównuje szanse i nikt już nie będzie mógł mówić, że dostał gorszy skrawek materiału. Eliminuje to czynnik negatywnej interakcji jaki pojawiał się w przypadku podbierania sobie co lepszych kawałków, a dzięki temu gra stała się bardziej przystępna dla młodszych graczy. Mimo to z początku bałem się, że będą nam wychodzić podobne kołderki. Wiecie – wszyscy odrysowujemy te same skrawki. Na szczęście były to tylko strachy na lachy, gdyż początkowy element, który jest dość duży i różny dla każdego gracza robi robotę aż miło, zmuszając każdego z nas do nieco innego kombinowania.

Trzeci element, który jest nie do przecenienia to rysowanie. Podczas pierwszej partii, którą rozgrywaliśmy wieczorem z żoną, zakradliśmy się do pokoju naszego śpiącego syna by ogołocić jego biurko ze wszystkich kredek. Plansze stały się dzięki nim kolorowe i wiecie co, dorysowywanie kolejnych elementów jest znacznie przyjemniejsze niż zwyczajne umieszczanie kafelków czy żetonów na planszetce.

Wspomniałem wcześniej, że gra trwa przez trzy rundy. W każdej będziemy mogli przenieść na kołderkę dokładnie 6 spośród 8 dostępnych w niej skrawków. Kiedy runda dobiega końca czeka nas punktacja cząstkowa. Wybieramy dowolny prostokąt jaki znajdziemy na naszej planszetce (oczywiście bierzemy pod uwagę tylko obszar w całości zakryty skrawkami materiału). Następnie otrzymujemy punkty za największy kwadrat, który znajduje się na wskazanym przez nas obszarze – punktów jest dokładnie tyle z ilu pól składa się ów kwadrat. Następnie dostajemy jeszcze po jednym punkcie za każdą pozostałą linię, która wykraczała poza kwadrat lecz nadal mieściła się w prostokącie. Wiem, że może to brzmieć nieco zawile, ale kiedy tylko spojrzycie na przykład graficzny zawarty w instrukcji, od razu znikną ewentualne wątpliwości. Tak, punktujemy trzykrotnie. Oczywiście, dążymy do tego by zapełnić całą planszę, dzięki czemu po ostatniej rundzie otrzymamy 81 punktów – czyli maksimum za kwadrat 9×9. Jeśli jednak to się nam nie uda będziemy zmuszeni po trzeciej punktacji odjąć po jednym punkcie za każde pole, które pozostało puste.

zdjęcie: Krzysztof Szarawarski

W toku rozgrywki możemy wykorzystać cztery akcje specjalne:

  1. Pierwsza pozwala nam odrysować element sąsiadujący z tym, na którym aktualnie znajduje się pionek. Jest to wyjątkowo użyteczna akcja w przypadku kiedy skrawek, na którym wylądował pionek wyjątkowo nie pasuje do naszej układanki.
  2. Dzięki drugiej akcji możemy zamalować jedno, dowolne pole na naszej planszetce.
  3. Za pomocą trzeciej będziemy mogli “przeciąć” na dwie części element, który mamy aktualnie narysować. Musimy go “rozciąć” zgodnie z liniami pól, a w efekcie takiego pojedynczego przecięcia nie mogą powstać więcej niż dwa elementy. Odrysowujemy tylko jeden z nich. Dla niedomyślnych – przecięcie jest umowne i w grze nie korzystamy z prawdziwych nożyczek.
  4. Czwarta akcja pozwala nam powtórzyć jedną z wcześniej użytych akcji.

Wszystkie akcje mamy wypisane tuż obok deski kreślarskiej na naszym arkuszu. Zważywszy na to, że wspomniane akcje są jednorazowe musimy zaznaczać, z których już skorzystaliśmy aby nieumyślnie nie nagiąć zasad gry.

 

Produkcja kołderek

Niezmiernie ucieszyłem się, kiedy przeczytałem, że Patchwork: Doodle przeznaczony jest dla szerokiego spektrum graczy. Nawet dzisiaj rozpiętość od jednej do sześciu osób, jakie równocześnie mogą zasiąść do rozgrywki, robi wrażenie. Gra w samotności to oczywiście maksowanie wyników i choć nie należę do zwolenników gier solo, to w przypadku Doodla bawiłem się naprawdę dobrze. Wiecie, to taka mała łamigłówka i jeśli brakuje Wam towarzystwa to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Patchwork nadaje się do rozgrywki dla pojedynczego gracza i nie jest to “ficzer” wrzucony na siłę, a pełnoprawny tryb gry. Oczywiście planszówki nie zostały wymyślone po to by spędzać przy nich czas samotnie i również Patchwork dostaje rumieńców gdy przy stole zasiądzie więcej osób. Najbardziej cieszy praktycznie nieistniejący downtime, którego ciężko się dopatrzeć nawet w przypadku rozgrywek w pełnym składzie. Cóż, taka już magia ruchów wykonywanych jednocześnie. Jest szybko, a przez to czas podczas gry pędzi jak szalony. Niemniej, jak się pewnie domyślacie równoczesne odmalowanie tego samego elementu przez wszystkich graczy niesie za sobą niemal zerową interakcję przy stole. Oczywiście zerkamy na to co też “zmalowali” pozostali gracze, jakich kolorów użyli, czy robią to ładnie… jednak póki nie podliczamy punktów, obecność pozostałych uczestników zabawy nie ma żadnego wpływu na naszą kołderkę.

Odniosę się znów do pierwszego Patchworka, który choć hołdował tej samej zasadzie – każdy sobie kołderkę szyje, to stawiał na prawdziwie pojedynkowy klimat. Doskonale pamiętam partie kiedy analizowałem możliwości jakie dawał przeciwnikowi mój ruch. Pamiętam towarzyszące im bitwy myśli, czy lepiej wziąć intratny dla siebie element kołderki, czy może nieco mniej korzystny, jednak znajdujący się w takim położeniu, które wyraźnie pokrzyżuje szyki przeciwnikowi. Pamiętam wyścigi po pojedyncze elementy, które znajdowały się na torze odmierzającym liczbę pozostałych ruchów, a przede wszystkim planowanie by wykorzystać dobrze każde posunięcie. No i jeszcze guziczki. W Doodle`u ich nie uświadczymy. Kończy się skrupulatne planowanie posunięć, drżenie o to czy wystarczy nam waluty do kolejnego podliczania punktów, a także rozpatrywanie czy lepiej kupować duże elementy czy może mniejsze, jednak dające sporo guziczków…

Czy wyczuliście w moim głosie nostalgię i tęsknotę za starym dobrym Patchworkiem? Brzmiałem jakbym budował wstęp do dobrego narzekania na Doodle`a? Nic bardziej mylnego! Próbowałem sobie wyobrazić przeniesienie pierwowzoru, który wyśmienicie sprawdza się na dwóch graczy, tak by zaczął działać choćby na cztery osoby. Z początku wszystko wyglądało dobrze, ale im dłużej przyglądałem się temu konceptowi tym silniej widziałem dyskwalifikujące go wady. W klasycznym patchworku na więcej niż dwóch graczy pojawiłby się przerażający downtime, ryzyko “kingmakingu”, a przy tym zagościłaby losowość, która ostatecznie zniwelowałaby dotychczasowe atuty, jakie wymieniłem akapit wcześniej.

 

W drodze do konkluzji…

Patchwork: Doodle to najlepszy patchwork na więcej niż dwóch graczy. Jest szybki, zapewniający niski próg wejścia, a przy tym świeży. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że znów szyjemy kołderkę dokładając element za elementem. O ile jednak stary patchwork stawiał na taktyczną rozgrywkę i uważne dobieranie (podbieranie) kolejnych skrawków materiału, tak nowy to dla mnie czysty Tetris. Jestem fanem Tetrisa, więc nie muszę zapewne dodawać, że takie rozwiązanie jest dla mnie zaletą. Na planszę każdego z graczy “spada” ten sam element, a naszą rolą jest dobre go umieszczenie. Niektórzy powiedzą… tylko tyle? Ale zapewniam, że zmienicie zdanie kiedy tylko złapiecie kredki w dłoń, bo Doodle niezwykle uzależnia. Podkreślam to jeszcze raz – jest szybki, a przez to kolejne elementy pojawiają się na planszy migiem.

Kolorowo, kreatywnie… zdjęcie: Krzysztof Szarawarski

Co zaskakujące Patchwork: Doodle stawia większe wymaganie przed wyobraźnią przestrzenną niż jego pierwowzór. Kiedyś mogliśmy wziąć dany kawałek kołderki w ręce, przymierzyć go w różnych miejscach planszy, odwrócić itd. Teraz musimy sobie to wszystko wyobrazić, bo kiedy już zaczniemy malować nie ma zmiłuj – nie znajdziecie w zestawie gumki!

W mojej opinii Doodle spełnia jeszcze jedną rolę, która do tej pory umykała grom z tej serii. Staje się świetnym gatewayem. Podstawowy Patchwork też od biedy się nadawał, ale był przeznaczony tylko dla dwóch graczy, a nowy narybek najczęściej wciąga się do hobby nie podczas spotkań we dwoje lecz przy większej liczbie osób. Dodatkowo niższy próg wejścia, w połączeniu z przystępną instrukcją sprawia, że to gra, która można kupić na prezent, nawet dla “nieplanszówkowiczów”.

Gra pachnie świeżością gdyż Roll & Write to nadal mechanika nowa i stanowiąca dla wielu ciekawostkę. Praca z kredkami przy planszy zachęca postronnych obserwatorów, a kolorowe planszetki są miłe dla oka. Poza tym, bądź co bądź, malowanie samo w sobie jest miłe i… przyciąga dzieci. To kolejny plus Doodle`a. Zagracie w tę grę w gronie rodzinnym, a i przy pewnej dozie cierpliwości może uda się wytłumaczyć jej zasady czterolatkowi.

Reasumując – jest świetnie! Ten z pozoru podobny do pierwowzoru Patchwork, różni się na tyle by spokojnie móc go nazwać inną grą. Z czystym sumieniem polecam!

 .
 

 

PLUSY:

  • Przystępne zasady;
  • pobudza wyobraźnię i wspomaga motorykę małą i orientację przestrzenną;
  • duża regrywalność;
  • nadaje się zarówno dla dzieci, osób starszych jak i do rozgrywek ze znajomymi;
  • kreatywna metoda spędzania czasu.

MINUSY:

  • brak.

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na nasze fanpage’e na: