Rzutem do mety – recenzja

Muszę przyznać, że interakcja jest tym co przyciąga mnie do gier jak magnes i wszystkie tytuły, które jej unikają lub pozwalają jedynie “popasjansować” muszą przebyć zdecydowanie bardziej wyboistą drogę by ostatecznie trafić na mój stół. Przyznam również, że gram w towarzystwie ludzi, którzy najbardziej rodzinne tytuły potrafią przekuć w zajadłą potyczkę. Z moim przyjacielem od lat hołdujemy tradycji, że nie ważne który z nas wygra, ważne by “dokopać” temu drugiemu, ot taka nasza mała rywalizacja.

Jako, że lubię rywalizację i stanowi ona dla mnie jeden z ważniejszych elementów w planszówkach, staram się wybierać takie gry, którym daleko do przysłowiowego pasjansa. To właśnie interakcja z żywym przeciwnikiem sprawiła, że ostatnimi laty coraz rzadziej siadałem do konsoli by zamiast tego zaprosić znajomych i wspólnie poprzepychać się nieco przy kolejnej grze bez prądu.

Nie ukrywam również, że kuszą mnie gry w których się ścigamy, dlatego też, kiedy w moje ręce trafiło “Rzutem do Mety” wiedziałem, że muszę je szybko przetestować. Już z okładki bił po oczach mocno rodzinny klimat, lecz niech Was to nie zwiedzie, gdyż w mojej opinii obrazek ze ścigającymi się kostkami miał w sobie dużo uroku. Lubię kostki, lubię rywalizację, lubię wyścig. Nie ma na co czekać – jedziemy.

autor zdjęcia: Krzysztof Szarawarski

We wnętrzu pudełka znajdziemy sporo kart, instrukcję i najładniejsze, zwyczajne kostki sześciościenne jakie kiedykolwiek widziałem. Nie są customowe, nie mają wymyślnych symboli, ot zwyczajna “chińczykowa” kostka z oczkami od jednego do sześciu. Ich wykonanie przywodzi na myśl produkty z najwyższej półki i myślę, że wśród standardowych kostek zjadają całą konkurencję. Nie bez kozery dostajemy je, aż w pięciu soczystych kolorach. Kostki muszą być łatwe do chwycenia i wyraźnie odróżniać się od siebie nawzajem. Powiem krótko – lepiej już by się tego zrobić nie dało.

autor zdjęcia: Krzysztof Szarawarski

Jeśli mieliście okazję zagrać kiedyś w Przebiegłe Wielbłądy, albo jedną z gier wyścigowych od Reinera Knizi np: Pędzące Żółwie, to szybko zrozumiecie idee Rzutem do mety. W grze każda z kości przedstawia jednego z biegaczy. Naszym zadaniem, za pomocą zagrywanych kart, będzie pomaganie niektórym kościom biec szybciej niż pozostałe. Ale co to znaczy biec? Przecież w grze dostajemy tylko kostki i karty, nie mamy żadnej planszy po której możemy się przemieszczać. Bez obaw, zaraz wszystko wyjaśnię.

Na początku gry należy wykonać rzut wszystkimi kośćmi. Kości uderzają o stół, co oznacza, że nasi biegacze ruszyli. Układamy kości w jedną grupę, a każdy z graczy, w kolejności od gracza rozpoczynającego może wykonać jedną z poniższych akcji:
może zagrać kartę ruchu
przerzucić wszystkie kości, w grupie (z wyjątkiem grupy startowej)
zagrać jedną z kart ukrytego celu.

Przez lwią część rozgrywki będziemy zagrywać karty ruchu. Startujemy z trzema losowymi na ręku i zaraz po zagraniu którejkolwiek dobieramy jedną ze wspólnej talii kart ruchu lub wybieramy jedną z czterech odsłoniętych.
Co zatem możemy zagrać i jak to działa? Najbardziej powszechne w talii kart ruchu są karty przedstawiające określony kolor kostki lub wartość.

Kiedy zagramy którąkolwiek z nich przesuwamy kostki posiadające dany kolor lub daną wartość do przodu. Oznacza to, że mogą stworzyć nową grupę lub dołączyć do grupy kości, która znajduje się przed nimi. Przesuwać kości zaczynamy zawsze od grupy prowadzącej czyli tej wysuniętej najbardziej do przodu i kontynuujemy w kolejnych grupach. Dzięki temu mamy pewność, że każda z kości przesunie się maksymalnie o jedną grupę do przodu.

autor zdjęcia: Krzysztof Szarawarski

Jak zatem widzicie plansza nie jest nam potrzebna, gdyż wszystko rozgrywa się tu jak w prawdziwym długodystansowym wyścigu – początkowo jedna grupa, która rusza ze startu stopniowo dzieli się na wiele mniejszych.

W talii ruchu znajdziemy kilka kart specjalnych. Pozwalają one między innymi przewrócić kostki określonej wartości, w wybranej grupie na drugą stronę, przenieść kości z ostatniej grupy na drugie miejsce w wyścigu czy też spowodować wypadek, przez który jedna z kości znajdujących się na czele stawki wypadnie do ostatniej grupy.

Najważniejsze dla nas są kości, które znajdują się w grupie prowadzącej, bo to za nie (i tylko za nie) w określonych momentach rozgrywki będziemy łapać punkty. Przygotowując talię ruchu musimy wtasować w nią karty z symbolami chorągiewek. Kiedy tylko odsłonimy taką kartę następuje punktowanie. Punktujemy zgodnie z kartami ukrytego celu. Każdy z graczy na początku rozgrywki otrzymuje cztery takie karty, a każda z nich przedstawia kość w określonym kolorze i o określonej wartości.

Kiedy pojawi się wspomniana karta wywołująca punktowanie gracze wybiera jedną ze swoich kart ukrytego celu i równocześnie je odsłaniają. Za każdą kość znajdującą się w grupie prowadzącej która odpowiada kolorem lub wartością tej przedstawionej na naszej karcie otrzymujemy punkt. Jeśli uda nam się sprawić by jednocześnie i kolor i wartość kości odpowiadała temu co mamy na karcie otrzymujemy za każdą taką kość 3 punkty. Kto ma najwięcej, zgarnia trofeum. Tak będziemy punktować czterokrotnie podczas rozgrywki.

Wśród naszych trzech możliwych do wykonania akcji wspomniałem, że jest również taka pozwalająca zagrać kartę ukrytego celu. Po co mielibyśmy to zrobić? Karta ukrytego celu przedstawia kość o określonym kolorze i wartości. Zagrywając ją możemy poruszyć wszystkie kości o określonym kolorze, a następnie te zgodne wartością z naszą kartą. Dzięki temu zwiększamy szanse, by kości na których nam zależy znalazły się z przodu i punktowały. Minusem z kolei jest to, że przy najbliższym punktowaniu możemy skorzystać tylko z tej karty i nie możemy jej już wymienić. Pozostali gracze będą wiedzieć na czym nam zależy i jeśli zagramy kartę ukrytego celu zbyt wcześnie możemy być pewni, że dołożą starań by kostki o wybranym przez nas kolorze i wartości były daleko od grupy prowadzącej.

 

W drodze po glorię i chwałę

Zacznę od tego, że moim zdaniem w Rzutem do mety coś nie pyknęło i z początku trudno było mi jednoznacznie wskazać winowajcę. Wykonaniu gry nie mogę wiele zarzucić. W zasadzie mogę doczepić się tylko do tego, że przez brak jakichkolwiek grafik gra została “obrana” z klimatu. Fajnie byłoby gdyby na kartach ruchu znajdowało się kilka losowych grafik biegaczy, ale to jedynie szukanie słomki do oka w kwestii wykonania. Tu najważniejsze są kostki, a one, jak już wspominałem, prezentują się rewelacyjnie.

Sama mechanika, jak mogliście przeczytać, jest przemyślana i funkcjonalna. Każdy jej aspekt wykonany jest poprawnie. Losowość wynikającą z dociągu kart da się zniwelować, gdyż mamy cztery jawne karty do wyboru, a jeśli żadna nam nie pasuje możemy dobrać jedną w ciemno. Czy gramy we dwójkę czy w pełnym składzie możemy kombinować i wykorzystywać posunięcia naszych rywali. Niestety przy grze powyżej trzech uczestników miałem poczucie braku kontroli. Wiecie, wyścig się toczył, szykowałem sobie jakąś akcję, ale przez to, że po mnie swoją akcję wykonały jeszcze cztery osoby, sytuacja na stole zmieniła się diametralnie i nici z mojego planu. Właśnie tu upatrywałbym się jednej z bolączek gry. Ktoś może nazwać to taktyczną rozgrywką, gdyż musimy reagować na nowo zastaną sytuację, a nie szykować długofalowe plany. Ja jednak dość często czułem, że wykonuje ruch “taki se”, a nie ten który bym chciał, wiecie, takie mniejsze zło.

Podobał mi się mechanizm z wypadającym losowo momentem punktacji. Podobał mi się w zamyśle. Mając w pamięci to rozwiązanie z Alhambry, na dobrą sprawę identyczne, czułem że to dobrze, że nie mogę na 100% wyliczyć kiedy mogę zdobyć punkty. Szkopuł w tym, że w Rzutem do Mety punkty zdobywamy jedynie za kości w grupie prowadzącej i nawet jeśli w naszym ruchu wszystko jest idealnie i mam w perspektywie solidną ich ilość, to jeden ruch następnego gracza może sprawić, że od grupy prowadzącej odłączy się jeden biegacz – i sam utworzy grupę prowadzącą, a zaraz potem nastąpi punktowanie na które będziemy zerkać mocno bezradnie. Gra dość często funduje takie wycieczki z piekła do nieba i z powrotem. No właśnie, gra funduje, a my jedynie patrzymy czekając na naszą kolej.
Dość powiedzieć, że dużo w tej grze przypadku, a mało efektów naszego działania. Żeby sprawdzić czy to nie tylko moje przeczucia zagrałem jedną partię rzucając specjalnie randomowe karty ruchu. Powinienem przegrać z kretesem, a byłem gdzieś w środku stawki, bo zawsze coś tam mi podeszło pod karty celów podczas punktowania.

Osobiście mam problem z grami, które dają nam masę narzędzi i pozorna kontrolę nad tym co dzieje się na planszy lecz jednocześnie nie pozwalają owych narzędzi adekwatnie wykorzystać, dolewając do całej mikstury zbyt wiele losowości. Wiecie, to strasznie kiepskie uczucie kiedy wygrywacie, ale nie czujecie by była to do końca wasza zasługa i podobnie w przypadku gdy przegrywacie. Nie lubię tego uczucia, bo wygrywanie przez to, że “tak akurat się złożyło” to ciemna strona gier losowych.

autor zdjęcia: Krzysztof Szarawarski

Biorąc pod uwagę to co napisałem powyżej, trudno było mi się zaangażować w rozgrywkę, a ta może spokojnie zająć 45 minut. Tylko jeden z graczy, z którymi testowałem Rzutem do Mety miał ochotę zagrać jeszcze raz, a większość niestety powiedziała, że było nudno.
Podczas wyścigu zabrakło emocji, a to za sprawą pozornej kontroli nad poczynaniami biegaczy i dość skromnego repertuaru oferowanych akcji. Dodam do tego, że kiedy zagrałem w tą grę raz miałem poczucie, że niczym mnie już ona nie zaskoczy. Miałem rację. Niestety.

Słowo niestety przewija się dość często podczas tej recenzji gdyż pokładałem większe nadzieje w Rzutem do Mety. Lubię gry wyścigowe i niech potwierdzeniem moich słów będzie fakt, że dałem szansę nawet niesławnym Szalonym Wózkom. Liczyłem na to, że Rzutem do Mety będzie zgrabną grą, która pomimo odarcia z tematu obroni się mechaniką i jakimiś fajnymi patentami, wlewającymi do wyścigu kostek nieco emocji.

 

Plusy:

  • świetnie wykonane kostki
  • proste, dobrze napisane zasady
  • niezła cena

Minusy:

  • dość losowa i miejscami nudna rozgrywka
  • długi czas zabawy, jak na grę w której mamy tak znikomą kontrolę
  • nie czujesz wpływu na wygraną/przegraną

 


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na nasze fanpage’e na: