Moje osobiste TOP 10 gier – część druga

Dwa tygodnie temu przedstawiłem Wam pierwszą część mojej listy dziesięciu gier, w które najbardziej lubię grać. Lista ta zawierała miejsca od 10 do 6 i znajdziecie ją tutaj. Dziś zapraszam Was ponownie do kolejnej i zarazem ostatniej części zestawienia, w której przybliżę wam absolutną elitę moich gier. Przy okazji przytoczę tu powody, które sprawiły, że tą konkretną piątkę gier cenię ponad wszystkie inne. Zapraszam więc do lektury i zachęcam do ciekawych dyskusji w komentarzach na końcu artykułu 🙂

 

Miejsce 5. – Horror w Arkham

Wydany w 2005 roku przez FFG (Fantasy Flight Games), Horror w Arkham jest grą kooperacyjną, w której gracze wcielają się w role śledczych, mających za zadanie nie dopuścić do przebudzenia się jednego z Przedwiecznych. Jak większość pewnie wie, stanowi on część panteonu bóstw pochodzących z kart powieści i opowiadań mistrza grozy, Howarda Philipsa Lovecrafta. Pierwotnie gra została zaprojektowana przez Richarda Launiusa i opublikowana w 1987 roku, co miało miejsce głównie za sprawą ówczesnej popularności systemu RPG – Call of Cthulhu. Prawa do gry wykupiło FFG, które przeprojektowało ją rękoma Kevina Wilsona i opublikowało w nowym wydaniu w 2005 roku. Nazwa gry nawiązuje do fikcyjnego miasta Arkham w stanie Massachusetts, którego różne zakątki wzorowane są na lokacjach znanych z wcześniej wspomnianej prozy H.P. Lovecrafta. Choć gra ma już swoje lata i doczekała się uproszczonej wersji o nazwie Eldritch Horror, a nawet gry karcianej LCG, to jednak właśnie pierwowzór pozostaje jedną z moich najbardziej ulubionych gier wszechczasów. Jest tak głównie za sprawą mrocznego klimatu, który sprawia, iż snując się po ulicach miasteczka w poszukiwaniu kolejnych wskazówek, walcząc z potworami i zamykająć bramy do innych wymiarów czy wreszcie pochłaniając z wypiekami na twarzy teksty kart, które popychają fabułę gry do przodu odnoszę wrażenie, jakbym czytał kolejne strony pasjonującej powieści. Możliwość wkroczenia do świata wykreowanego przez Samotnika z Providence jest niesamowita. Z tego powodu gra zyskała dziesiątki tysięcy fanów na całym świecie, a na przestrzeni ostatnich lat dorobiła się także prawie tuzina dodatków, które rozszerzyły jej regrywalność stąd do wieczności. Ta wieczność odnosi się również do czasu rozgrywki, co jest jednym z najpoważniejszych minusów gry. Z tego powodu obecnie ciężko jest znaleźć grupę chętną na rozgrywkę, choć czasem znajdzie się grupa śmiałków pragnących przemierzyć zaułki Arkham. Choć wiele osób woli nowszy Eldritch Horror lub karcianą wersję Horroru w Arkham, którą można rozegrać w o wiele krótszym czasie, dla mnie nic nie przebije klimatu mrocznych zakamarków i mokrych od deszczu ulic miasteczka Arkham, które stały się zgubą niejednego poszukiwacza na przestrzeni kilkudziesięciu rozgrywek, jakie miałem przyjemność rozegrać na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wybiorę Horror w Arkham ponad inne gry nawiązujące do mitologii Lovecrafta każdego dnia.

 

Miejsce 4. –  Pathfinder Adventure Card Game (seria)

Dotychczas wydane zestawy

Popularność opartego na systemie Advanced Dungeons & Dragons uniwersum Pathfinder’a przyczyniła się do prób przeniesienia go na inne media, takie jak komiksy czy gry komputerowe. Pathfinder: przygodowa gra karciana jest kolejnym takim krokiem, celującym w przeniesienie tego znanego systemu RPG na płaszczyznę gry karcianej.

W grze kierujemy poczynaniami drużyny bohaterów, którzy przemieszczają się pomiędzy lokacjami, odkrywając co się tam znajduje . W lokacjach napotkać można sprzymierzeńców oraz tonę ”złomu”, który wzbogaci naszą postać i pozwoli na lepsze przygotowanie jej na czyhające pułapki i potwory czające się w sporej ilości na naszej drodze. . Każdy awatar gracza posiada swoją kartę ze statystykami, takimi jak: Mądrość, Zręczność, Osobowość, Siła Fizyczna itp. Postacie mogą należeć do różnych klas tj. Paladyn, Łotrzyk, Mag, Szaman itp. Każda dysponuje także swoją talią kart, na którą składać się będą przedmioty, pancerze, bronie i sprzymierzeńcy. Co ciekawe, talia stanowi ilość punktów życia danej postaci. W miarę jak karty z talii będą pożytkowane na akcje lub przyjmowane rany ich ilość stopniowo maleje. Jeśli kiedykolwiek będziemy musieli dociągnąć kartę, a talia będzie wyczerpana, nasza postać umrze ostatecznie (trzeba będzie kontynuować grę nową postacią). Oczywiście istnieje wiele sposobów na odzyskiwanie kart ze stosu zużytych i przywracanie ich do talii do dociągania, co odzwierciedla leczenie postaci w trakcie gry.

Grając w gry z serii Pathfinder: ACG ma się wrażenie, jakby brało się udział w sesji RPG. Każda przygoda bowiem składa się z serii scenariuszy, które wiodą graczy przez kolejne rozdziały epickiej kampanii. Niestety, aby czerpać pełnię doznań związanych z otoczką fabularną, należy pobrać z bazy BGG darmowy Adventure Guide – przewodnik stanowiący uzupełnienie fabuły, którą z jakiegoś powodu wydawca okroił do najbardziej istotnych informacji, które gracze odkrywają pomiędzy scenariuszami. Sprawia to, że bez Adventure Guide’a, odnosi się wrażenie jakby gra składała się z przypadkowej zbieraniny niepowiązanych scenariuszy, podczas gdy, jak się okazuje, fabuła każdego zestawu jest interesująca i wciąga, niezależnie od tego czy lubimy gry RPG czy też nie.

Seria Pathfinder ACG składa się obecnie z czterech zestawów, z których każdy opowiada inną historię, a także wprowadza zmiany do mechaniki, zarezerwowane tylko i wyłącznie dla danej przygody oraz wpasowujące się w jej tematykę. Historie opowiadane w dotychczasowych zestawach pozwalały nam przenieść się do klasycznego świata heroic fantasy, przeżyć przygodę na pirackim statku, walczyć z hordami demonów rodem z piekła, czy wreszcie odbyć podróż do odległej, pustynnej krainy nawiedzanej przez plagę mumii. Złośliwi zarzucą grze schematyczność i brak różnorodności. Faktycznie, Pathfinder to gra typu „odkryj kartę, zagraj kartę, rzuć kością i jeszcze raz”. Celem niemalże wszystkich scenariuszy jest przekopanie się przez stosy kart, z których utworzone są lokacje, aby odnaleźć głównego złoczyńcę danego scenariusza i rozprawić się z nim w ostatecznej batalii. Jeśli jednak wzniesiemy się ponad tą powtarzalność, zauważymy, że Pathfinder całkiem dobrze oddaje klimat sesji RPG, co połączywszy z interesującą fabułą stanowi bardzo dobrą alternatywę dla faktycznej sesji role-playowej, gdy nie mamy w pobliżu graczy lub nie możemy pozwolić sobie na rozegranie sesji. Pathfinder posiada proste zasady, a rozegranie scenariuszy przebiega w miarę szybko (ok. 1-1,5h w zależności od ilości graczy). Z tych właśnie powodów dla mnie seria Pathfinder to jedna z ciekawszych pozycji, jakie mogę rozegrać zarówno solo, jak i z grupą nawet 6 graczy, choć rozgrywki z wieloma osobami zyskują, jeśli gracze biorący udział w grze także są entuzjastami RPG.

 

Miejsce 3. – Space Empires 4x

Gdyby ktoś miał mnie zapytać o podanie przykładu solidnej gry wojennej z gatunku 4x, wskazałbym palcem na ten tytuł. Space Empires to gra utrzymana w najlepszej tradycji kosmicznych gier cywilizacyjnych. Znajdziemy tu wszystkie elementy tego kultowego gatunku: eksplorację głębokiej przestrzeni kosmicznej, ekspansję naszej cywilizacji na nowo odkryte światy, eksploatację surowców z pasów asteroid czy kolonii i wreszcie eksterminację wrogów stojących na drodze naszej hegemonii.

W grze odpowiedzialni będziemy za rozwój jednej z czterech cywilizacji. Rozpoczniemy od eksploracji systemów przylegających do naszego macierzystego układu słonecznego, pośród których znajdziemy kilka nowych światów do skolonizowania oraz przydatne surowce. W dalszej części przejdziemy do penetracji głębokiej przestrzeni i walki z obcymi cywilizacjami. To nie wszystko. Gra zawiera także takie elementy jak różnorodne klasy okrętów, w tym niszczyciele, pancerniki, lotniskowce i myśliwce, statki z technologią maskowania, miny, możliwość tworzenia tras żeglugi handlowej pomiędzy koloniami, terraformację i kolonizację planet, górnictwo na asteroidach, orbitalne stacje bojowe oraz stocznie kosmiczne, supernowy i czarne dziury, tunele podprzestrzenne czy rdzenne rasy  obcych, które trzeba podbić zanim zasiedlimy zajmowane przez nie planety. Wiem, wymieniłem sporo elementów, ale to właśnie ta ogromna skala sagi kosmicznej połączona, z bądź co bądź prostym systemem jest tym, co urzekło mnie w tej grze. Zasady zajmują raptem jedenaście stron i są wyłożone w przejrzysty, proceduralny sposób, dzięki któremu nie powinniśmy mieć problemu z rozgrywką już po pierwszej lekturze. SE4x to także jedna z niewielu gier tego gatunku, w którym z powodzeniem wprowadzono tzw. mgłę wojny, zapewniającą bardzo istotny dla tego typu gier element niepewności i niewiedzy na temat tego, co spotkamy podczas naszej wędrówki w kosmos. A skoro o niej mowa, autorzy po mistrzowsku dopasowali mechanikę gry do jej tematyki, oddając bardzo dobrze realia eksploracji kosmosu. Mapa gry składa się z hexów, z których każdy reprezentuje jeden system gwiezdny, rozciągnięty na przestrzeni wielu lat świetlnych. Nowe floty budujemy zawsze w oparciu o aktualnie posiadany poziom technologii, co powoduje że same okręty, które wyślemy na przemierzenie przepastnych połaci przestrzeni kosmicznej, nim dotrą do naszych oddalonych kolonii, staną się przestarzałe technologicznie. Stawia nas to przed dylematem: czy inwestować w nowe okręty, modernizować stare, gdy już dolecą do punktu docelowego (zakładając, że posiadamy tam stocznie), a może chronić peryferie naszych imperiów starymi statkami, licząc na to, że nasz wróg zaatakuje nas równie przestarzałą flotą.

Space Empires 4x to przede wszystkim bardzo regrywalny tytuł, którego rozgrywka za każdym razem wygląda inaczej dzięki losowemu rozkładowi żetonów na mapie, wielu scenariuszom i trybom rozgrywki, a także dodatkowym regułom. Możemy je wdrażać do rozgrywki w dowolny sposób aby dostosować grę do własnych upodobań. Choć, co prawda wedle dzisiejszych standardów estetyki SE4x może odstawać od młodszych, ładniejszych gier, z dużą ilością figurek, dla mnie to wciąż najlepsza strategia science-fiction oferująca niesamowite zanurzenie się w świat gry, w której motyw ekspansji i kolonizacji nowych światów nie ma sobie równych pośród innych przedstawicieli gatunku 4x. Gra doczekała się dwóch dodatków: Close Encounters oraz Replicators, ale poświęcę im osobne artykuły, gdyż mógłbym o nich napisać co najmniej jeszcze raz tyle, ile o grze podstawowej.

 

Miejsce 2.Legendary Encounters: Alien

Co prawda grom opartym na budowaniu talii planuję poświęcić kolejny plebiscyt TOP 10, jednakże Legendary Encounters: an Alien deckbuilding game jest jedną z moich ulubionych gier w ogóle, dlatego też znalazła się na tej liście i nie bez powodu na tak wysokiej pozycji. LE: Alien to gra, w której będziemy dążyć do zbudowania możliwie najsilniejszej talii kart, która pozwoli nam pokonać wyzwania stawiane przez  jeden z czterech dostępnych scenariuszy. Mówiąc językiem fana serii Obcy – dane nam będzie odtworzyć fabułę tetralogii Obcego, a w trakcie rozgrywki rekrutować będziemy postacie takie jak Ripley, Hicks, Hudson, Newt, Dillon, Johner i inne, które pomogą nam w krwawej batalii przeciwko nacierającym falom Xenomorfów. Każdy scenariusz bardzo dokładnie odzwierciedla akcję jednego z czterech filmów, dzięki czemu odwiedzimy znane z serii lokacje i skorzystamy z tych samych przedmiotów co bohaterowie. Dane nam także będzie tworzyć zespół składający się z postaci, które na przestrzeni lat stały się ikonami danych części filmu. W trakcie każdego scenariusza nasze postępy będą oznaczane przez realizowanie celów, które odzwierciedlają kluczowe momenty filmu, tj. skanowanie szybów wentylacyjnych Nostromo w poszukiwaniu Xenomorpha, próby odkodowania sygnału z rozbitego statku Space Jockey’a czy poszukiwanie zaginionych braci zakonnych z kolonii karnej Fiorina „Fury” 161.

Tym co tworzy dla mnie grę jest masa klimatu, który aż wylewa się z pudełka. Grając w LE: Alien nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gram w swego rodzaju grę paragrafową, która pozwalała mi rozegrać na różne sposoby wydarzenia z filmów. Zagłębienie się w świat gry dodatkowo potęgują cytaty z filmów znajdujące się na kartach jak i sama grafika utrzymana w komiksowej konwencji, przypominająca popularne w latach 90-tych komiksy z serii Obcy. Legendary Encounters: Alien oferuje także kilka trybów rozgrywki i odpowiedni poziom trudności, który zadowoli wymagających graczy. Początkujący zaś będą musieli się przyzwyczaić do częstego kończenia gry w objęciach Face Huggera czy jako karma dla Xenomorpha. Zdobywając  cenne doświadczenie, wkrótce nauczą się ze sobą współpracować aby pokonać nawet najcięższych wrogów. Na dzień dzisiejszy mam za sobą ponad 80 rozegranych partii w grę podstawową, z których wiele rozegrałem w oparciu o scenariusze generowane za pomocą Legendary Wheel of Fate. Liczę na to, że dodatek do gry, którego jeszcze nie miałem okazji poznać wprowadzi jeszcze więcej klimatu i ciekawych rozwiązań w nowych scenariuszach.

 

Miejsce 1. – Twilight Imperium

Twilight Imperium: matka wszystkich gier i absolutna kwintesencja gatunku 4x oraz gier traktujących o podboju kosmosu czy budowie międzyplanetarnych cywilizacji. Od 20 lat jej kolejne edycje zdobywały liczne nagrody oraz niezliczone rzesze nowych graczy, pragnących wziąć udział w międzygwiezdnej potyczce o kontrolę ostatecznego celu –  stolicy dawnego imperium – Mecatolu Rex.

W grze przejmujemy kontrolę nad jedną z 10 (z dodatkami aż 17) ras, z których każda posiada własne unikalne zdolności, które odróżniają ją od pozostałych i narzucają inny styl rozgrywki. Twilight Imperium to wielka gra zarówno pod względem ilości elementów jak i miejsca potrzebnego do jej rozegrania oraz możliwości jakie oferuje w trakcie samej rozgrywki. Wiele osób widząc ją po raz pierwszy onieśmiela jej rozmiar oraz legendarny status. Widząc liczne statki oraz ich statystyki walki, można odnieść błędne wrażenie, że TI to gra wojenna, a takową kompletnie nie jest (choć jej wcześniejszym edycjom bliżej było do tego miana). Owszem, floty statków służą do podbojów i w każdej rozgrywce nie będzie brakować zakrojonych na ogromną skalę wojen między graczami ścierającymi się o terytoria lub realizujących własne ukryte cele. Prawda jest jednak taka, że rozgrywkę można wygrać nie oddając nawet jednego strzału, a sama wojna nie jest czymś, w co dane imperium powinno wejść bez uprzedniego rozważenia konsekwencji. Twilight Imperium jest bowiem ogromnym sandboxem, w którym gracze mają prawie nieograniczoną swobodę działania, ale przez to – a może dzięki temu – w grze uświadczymy tyle samo grania na planszy co wokół niej. Walka, handel, wywieranie presji ekonomicznej oraz polityka stanowią główny silnik napędowy gry i każdy z tych aspektów jest równie ważny co pozostałe. Dzięki nim gracze będą negocjować, przekupywać czy nawet zastraszać swych rywali by przymusić ich do konkretnego działania lub sojuszu, a jeśli to nie pomoże – salwa z orbity oddana z dział niszczycieli stanowi równie jasny przekaz naszych intencji. Zabawa jest tym lepsza, jeśli spotka się kilkoro ogranych graczy, grających „tematycznie”, wcielając się w emisariuszy obcych cywilizacji, które reprezentują, co wzmacnia klimat gry.

Skoro mowa o samym świecie gry TI jest epopeją o kosmicznych proporcjach. Gra czerpie z najlepszych dzieł literatury i kinematografii kanonu SF, opierając się na dziełach takich tuzów jak Frank Herbert, Isaac Newton czy Orsona Scott Card. Gra czerpie także szczodrze z uniwersum Gwiezdnych Wojen, Star Treka oraz Master of Orion na którym oparto główne założenia fabularne rozgrywki, której Twilight Imperium jest właściwie wierną adaptacją na planszy.

Wszystkie te rzeczy sprawiają, że jest to również pożeracz czasu. Nie miejcie złudzeń – naszej ogranej ekipie po ponad 70 rozgrywkach na jedną partię schodzi ok 45-50 min na gracza, a słyszałem, że niejednokrotnie gra potrafi zajmować dużo więcej, przez co gracze poświęcają jej nawet dwa dni w ciągu weekendu. Jest to spowodowane ogromem możliwości jakie daje gra, zarówno na planszy jak i poza nią. Jednakże, pomimo dużych ilości czasu, jakie schodzą na epickie walki wielkich flot, przedłużające się debaty i negocjacje w fazie polityki czy cierpliwą i ostrożną realizacji celów – niezależnie od podejścia i stylu gry obranego przez graczy – nie czujemy upływu czasu, gdyż gra swym ogromem zagina czas i przestrzeń niczym czarna dziura. Niejednokrotnie po wielu godzinach spędzonych przy stole, składając grę słyszałem komentarze graczy spoglądających na zegarek i ze zdziwieniem stwierdzających „to już tyle czasu minęło?”. Rozgrywka ściąga całą uwagę graczy, którzy niejednokrotnie stoją nad mapą obserwując rozwój wypadków, zupełnie jakby byli prawdziwymi generałami, obserwującymi mapę taktyczną podczas prawdziwego konfliktu na skalę galaktyczną. I to właśnie sprawia, że Twilight Imperium od tak wielu lat rozpala wyobraźnię i entuzjazm graczy, zdobywając kolejne rzesze fanów. Zrozumiałym więc jest legendarny status gry, który utrwali się jeszcze bardziej teraz, gdy gra doczekała się kolejnej, czwartej edycji, którą w dodatku będziemy mogli zagrać w naszym rodzimym języku dzięki wydawnictwu Galakta.

 

Tak oto zamyka się moja lista dziesięciu najbardziej lubianych gier planszowych. Czy się z nią zgadzacie ? Jakie są Wasze typy ? Zachęcam do dyskusji w komentarzach poniżej. Z chęcią poznam Wasze ulubione gry!

Wspominałem także, że przygotowanie tej listy sprawiło mi nie lada problem, gdyż z setek tytułów, jakie ograłem na przestrzeni lat wyłoniłem nie dziesięć, a w sumie kilkadziesiąt gier, które chciałem dodać do tego zestawienia. Te gry, które nie znalazły się w tym zestawieniu uszeregowałem w innych top listach, które wkrótce będzie można przeczytać na łamach niniejszego bloga !

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, polubcie moją stronę na Facebooku.