TOP 10 gier dla jednego gracza – edycja 2017

W tym roku dysponuję znacznie mniejszą ilością czasu na granie, a liczne obowiązki w życiu prywatnym sprawiają, że najczęściej na planszówki mogę przeznaczyć czas dopiero późnym wieczorem. Z tego powodu moje wyjścia na granie znacznie się przerzedziły, a w związku z prowadzonym blogiem, przeznaczam je głównie na ogrywanie tytułów nadsyłanych przez wydawców z kraju i zagranicy. Co jednak z ulubionymi grami w kolekcji ? Stoją i się kurzą ? A gdzieżby! Od lat jestem zwolennikiem gier jednoosobowych lub tych, w które będę w stanie zagrać wtedy, gdy nie mam dostępu do graczy. Jest to jedno z kryteriów, jakimi kieruję się podczas zakupu nowych gier, dzięki czemu mam możliwość oddawać się ulubionemu hobby długo po tym, jak reszta domowników pójdzie spać. Przedstawiam zatem zestawienie dziesięciu najlepszych gier dla jednej osoby, które miałem okazję poznać i zagrać w tym roku. Zapraszam do lektury !  

  

Miejsce 10. – Terraformacja Marsa

Niewątpliwie jeden z największych hitów ubiegłego roku na polskim rynku. Terraformacja Marsa to pasjanso-podobna gra, w której gracze starają się stworzyć przyjazny ludzkości ekosystem na powierzchni świeżo skolonizowanego Marsa. Choć fabularnie gra może przypominać powieści Kima Stanleya Robinsona, mechanicznie Terraformacja jest grą o tworzeniu silniczków i zbieraniu zestawów kart które wzajemnie na siebie oddziałują. W trakcie gry każdy z graczy stara się bowiem zmaksymalizować użyteczność otrzymywanych kart, przy jednoczesnym dążeniu do wspólnego celu, jakim jest podniesienie słupków poziomu tlenu w atmosferze i temperatury powietrza do warunków akceptowalnych przez ludzkie organizmy.

Choć na początku wątpiłem czy Terraformacja nada się do rozgrywek jednoosobowych, to właśnie jej pasjansowy charakter sprawił, że wręcz idealnie nadaje się do grania solo. Podczas każdej kolejnej rozgrywki możemy spróbować innych strategii w połączeniu z wieloma różnymi korporacjami, w które mamy możliwość się wcielić. Możemy także grać na maksymalizację własnego wyniku, zapisując wyniki pomiędzy rozgrywkami i dążyć do bicia własnych rekordów. Gra daje dużą swobodę i niweluje uporczywy downtime związany  rozgrywkami wieloosobowymi.

 

Miejsce 9. – Viticulture Essential Edition

Viticulture to dość prosta gra o mechanice worker placement, w której dane nam będzie prowadzić winnicę odziedziczoną po niedawno zmarłych rodzicach. Podczas gry nadzorujemy cały proces produkcji wina, od uprawy winogron po sprzedaż wina. W trakcie rozgrywki jako plantatorzy oddawać się będziemy różnym czynnościom, od urządzania wycieczek po naszej winnicy turystom, poprzez selekcję pędów winorośli i ich sadzenie, stawianie struktur, dzięki którym nasza winnica będzie lepiej funkcjonować po zbiory i realizację zamówień. Wszystko to zgodnie z podziałem na cztery pory roku. W grze ważną rolę odgrywa zarządzanie czasem w uprawie winorośli, ponieważ im wcześniej zdecydujemy się na przebudzenie, tym lepsze będą dostępne nam opcje w trakcie danej tury. Choć Viticulture świetnie skaluje się w rozgrywkach na 2-6 graczy, wydawca po raz pierwszy zaprezentował sztuczne AI w postaci talii kart symulujących działania przeciwnika, które nazwano „Automa”. Talia ta stawia spore wyzwanie w trakcie gry, a dzięki prostej mechanice z treści kart dowiemy się, jakie ruchy wykona gracz-widmo. Sprawia to, że co rundę musimy dostosowywać nasze poczynania i strategię do dociągniętej karty i w połączeniu z trybem kampanii zawartym w instrukcji czyni to z Viticulture niezwykle przyjemną grę do rozgrywek jednoosobowych.

 

Miejsce 8. – Legendary Encounters: An Alien Deck Building Game

Legendary Encounters: Alien było pierwszą grą w serii Encounters i dla wielu – w tym mnie – pozostaje najlepszym tytułem tej serii.  Jest to gra o budowaniu talii, w której gracze odtwarzają wydarzenia z czterech filmów, które tworzą główny kanon historii o Obcym. Gra bywa niezwykle trudna, co przekłada się na poczucie dobrze zasłużonego zwycięstwa, natomiast częste porażki potrafią być niezwykle demoralizujące.

Tym co urzekło mnie w tym tytule, jest niewyobrażalnie wysoka imersja. Grając w Aliena miałem wrażenie, jakbym brał udział w interaktywnym filmie, którego fabułę tworzy się za każdym razem od nowa. Na klimat wpływają niewątpliwie liczne postaci znane z poszczególnych części sagi o Obcym, z których pomocy będziemy korzystać w trakcie przechodzenia kolejnych scenariuszy. Niewątpliwą wadą gry jest to, że stopień trudności rośnie w sposób proporcjonalny do liczby graczy, sprawiając że jest ona wręcz nie do przejścia przy kilku graczach, natomiast świetnie spisuje się w roli gry jednoosobowej, oferując mroczną atmosferę znaną z filmów, spore emocje oraz niesłychanie dużą regrywalność (na swoim egzemplarzu zaliczyłem dziesiątki rozgrywek, zanim zacząłem odczuwać powtarzalność w rozgrywce). Gra znalazła się także na moim zestawieniu TOP 10 gier w mojej kolekcji.

 

Miejsce 7. – Burgle Bros.

Ta niewielkich rozmiarów gra to kolejne dzieło Tima Fowersa, autora gry Paperback, która zdobyła za granicą ogromne uznanie i doczekała się aż trzech nominacji do nagród Golden Geek w 2014r. Burgle Bros. to symulator napadu utrzymanego w konwencji kina sensacyjnego lat 60-tych. Gra czerpie całymi garściami z takich filmów jak Włoska robota, Tokapi czy Ocean’s Eleven. W tej grze kooperacyjnej gracze wcielają się w rolę jednego z kilku potencjalnych włamywaczy, którzy przechodzą przez trzy kondygnacje wieżowca wypełnionego strażnikami, laserowymi pułapkami, skanerami odcisków palców, skarbcami i wieloma innymi niespodziankami, zgrabnie łącząc elementy eksploracji i skradania się po obranym za cel napadu budynku. Doskonałego napadu nie da się przeprowadzić w pojedynkę. Do sukcesu potrzebna jest zbieranina kuriozalnych indywiduów, z których każdy ma specjalną zdolność, która ułatwi osiągnięcie celu, jakim jest otwarcie po jednym sejfie na każdej kondygnacji budynku. Burgle Bros. to wyjątkowa gra o bardzo mocno wyczuwalnym klimacie filmów o tematyce napadów. Idealnie nadaje się też do grania solo, gdyż granie w pojedynkę to tylko kwestia odgrywania roli więcej niż jednej postaci. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Fowers Games już w grudniu zaprezentuję recenzję tej gry na łamach niniejszego bloga.

 

Miejsce 6. – Leaving Earth

Jedno, co można powiedzieć o Leaving Earth, to że nie jest to tytuł dla niedzielnych graczy. To najcięższa ze znanych mi gier o planowaniu misji kosmicznych, która wbrew prostym zasadom przyprawia o ból głowy. Po rozgrywce niejednokrotnie miałem wrażenie, jakbym faktycznie spędził cały dzień pracując w centrum kontroli lotów NASA, przeliczając siłę nośną na ciąg i wice wersa aby przeprowadzić skomplikowane manewry umieszczonych na orbicie pojazdów kosmicznych. Wszelkie próby zagrania w ten tytuł ze znajomymi zawiodły, gdyż oczekiwanie na swój ruch było przytłaczające, a obliczenia z którymi jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej generowały niewyobrażalny downtime. Leaving Earth sprawdziło się natomiast doskonale w roli gry jednoosobowej, dzięki prostemu trybowi dla jednego gracza, który zawarty jest w instrukcji.

Uwielbiam tę grę za świetne wykonanie i klimat wczesnych lat wyścigu kosmicznego. Klimatu dopełniają w niej także dwa rozszerzenia: The Outer Planets oraz Stations, które podnoszą regrywalność i poziom trudności na zupełnie nowe wyżyny.

 

Miejsce 5. – B-17 Flying Fortress Leader

B-17 Flying Fortress Leader to symulator misji eskadr bombowców, przeznaczony dla jednego gracza. Gra przenosi nas do czasów II wojny światowej, a akcja gry odbywać się będzie w Europejskim Teatrze Operacyjnym (ETO). W Grze znajdziemy kilka różnych kampanii, które z pewnością zapewnią dużą regrywalność. B-17 Flying Fortress Leader to kolejna gra w dobrze znanej mi serii, tj. Hornet Leader, które znajduje się na mojej liście dziesięciu ulubionych gier.

Znajoma mechanika z serii Leader jest wciąż obecna w B-17 FFL, aczkolwiek znajdziemy tu także wiele nowych rozwiązań. Zmianie uległa też skala samej gry. Nie będziemy już kierować poczynaniami pojedynczych samolotów, co całych grup bombowców i osłaniających je myśliwców. W grze, jak wspominałem, otrzymujemy sporą ilość różnych kampanii plus opcjonalne reguły oraz warianty rozgrywki, które powinny zatrzymać nas przy grze na dłuższy czas. W odróżnieniu od pozostałych gier tej serri, w których dysponowaliśmy abstrakcyjną mapą walki, tutaj dysponujemy rzeczywistą mapą Europy i dodatkowymi mapami dla innych frontów wojennych, które dodają grze autentyczności. B-17 Flying Fortress Leader pojawił się nagle i natychmiast przejmuje prowadzenie całej serii, być może nadając jej nowy kierunek. Dla mnie stanowi on mocną konkurencję dla innych gier tej serii i na pewno pochłonie jeszcze wiele godzin czasu, jaki poświęcam na rozgrywki jednoosobowe.

 

Miejsce 4. – Warfighter: The WWII Tactical Combat Card Game

Kolejna gra w tym roku trafiła do mojej kolekcji, jak tylko ukazała się w sklepach. Interesuję się historią Drugiej Wojny Światowej od dziecka. Jako młodzieniec sklejałem modele pojazdów z tego okresu i do dziś mam słabość do monografii i książek historycznych poświęconych tematyce IIWŚ, które czytam równie chętnie co powieści beletrystyczne. Z tego powodu śledziłem z zainteresowaniem doniesienia DVG o nowej wersji gry, która jest następczynią oryginalnego Warfighter: The Tactical Special Forces Card Game. Gry wydawnictwa Dan Verssen Games słyną z tego, że równie ważną częścią rozgrywki jest planowanie misji i wybór członków drużyny i ich ekwipunku, co samo wykonywanie misji. Nie inaczej jest tutaj. Warfighter to gra karciana, w której gracz wybiera teatr działań (gdy piszę te słowa dostępny jest tylko jeden – front Europejski, ale ma być rozwinięty także o Afrykę północną i Pacyfik w kolejnych rozszerzeniach), następnie misję a na sam koniec, dysponując określonym przydziałem punktów, w zależności od typu i długości trwania misji, kompletujemy członków drużyny i ich ekwipunek, wydając nań przydzielone punkty. Choć oficjalnie Warfighter jest grą kooperacyjną przeznaczoną nawet dla sześciu graczy, w rzeczywistości najwygodniej gra się w nią samodzielnie. Równie ważnym aspektem gry jest tworzenie unikalnej historii za każdym razem. Grając mamy wrażenie jakbyśmy byli członkami drużyny Kapitana Millera w Szeregowcu Ryanie albo odtwarzali akcję jednego z odcinków serialu Combat! z Vickiem Morrow w roli głównej. O grze będę jeszcze pisał na łamach niniejszego bloga w grudniu, zapraszam więc serdecznie na nadchodzącą recenzję.

 

Miejsce 3. – Sword & Sorcery

Mam dopiero kilka rozgrywek za pasem, dlatego nie napisałem jeszcze pełnej recenzji S&S. Niemniej jednak, gra już na tym etapie bardzo przypadła mi do gustu. Sword & Sorcery utrzymane jest w klimatach klasycznego fantasy z przełomu lat 80 i 90-tych, łącząc elementy storytellingu znanego z rozgrywek w RPG-i ze współczesną formułą gier typu „dudes on the map”. Wszystko utrzymane jest w stonowanym, mrocznym klimacie, który przypomina mi powieści o Conanie. Nie znajdziemy tu lukierkowej kolorystyki ani grafik wzorowanych na grach przeglądarkowych. Świat Sword & Sorcery przywraca mroczne uliczki, podmokłe lochy i grobowce. Niejednokrotnie pobrudzimy sobie tutaj ręce, przedzierając się przez śmierdzące bagna w pogoni za jakąś relikwią i stoczymy niejedną walkę w tawernie czy mrocznym lesie. Ta gra jest tym dla współczesnych Dungeon Crawlerów czym Gwiezdne Wojny były dla filmów Sci-Fi ponad czterdzieści lat temu. Wchodzimy do „używanego” uniwersum, w którym za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo. Autorzy umieścili ponadto w grze wiele nawiązań do znanych franczyz tj. He-Man (żetony z podobizną Szkieletora czy miecza księcia Adama), Piratów z Karaibów czy Tomb Raidera. To tylko kilka easter eggs, które udało mi się wyłapać, ale jestem pewien, że jest ich więcej w dalszych questach. To, co czyni z Sword & Sorcery dobrą grę jednoosobową jest fakt, że jest w pełni kooperacyjna. Poczynaniami przeciwników steruje dobrze zaprojektowany mechanizm sztucznej inteligencji, dzięki czemu będziemy się dobrze bawić zarówno ze znajomymi, jak i w pojedynkę. Jedyną zauważalną wadą gry jest długi czas przygotowania gry i sortowania elementów po rozgrywce. Same scenariusze nie należą też do krótkich, sięgając nawet 3-4h na scenariusz. Jest to jednak czas spędzony w klasycznym świecie fantasy, którego klimatu brakowało mi od czasów gier osadzonych w świecie Forgotten Realms.

 

Miejsce 2. – Pathfinder Mummy’s Mask

Choć przez większość życia byłem fanem fantastyki, a na półkach w moim pokoju można było znaleźć ponad setkę książek o tej tematyce gdy byłem nastolatkiem, prawie w ogóle nie grałem w klasyczne gry RPG pomimo faktu, że dorastałem w okresie ich największej popularności na przełomie lat 80 i 90-tych.  W mojej okolicy rozgrywki w RPG-i nie cieszyły się zbytnią popularnością, a jako że Internet w tamtych czasach był w powijakach, odnajdywanie graczy o podobnych zainteresowaniach nie należało do łatwych. Zamiłowanie do RPGów realizowałem więc poprzez gry komputerowe, zapisując na swoim koncie niezliczoną liczbę godzin przy serii Might & Magic, a w późniejszych latach – Baldur’s Gate czy Icewind Dale oraz Fallout.

Niespełna trzy lata temu, natrafiłem na grę Pathfinder Adventure Card Game – Rise of the Runelords w której bardzo przypadło mi do gustu, jak zarazem integruje motywy klasycznych gier RPG z karcianą grą o budowaniu talii, przedstawiając wszystko w formie historii opowiadanej w odcinkach (scenariuszach). Od tamtej pory stałem się fanem gry karcianej Pathfinder, opisując serię wydawniczą przy okazji mojego osobistego TOP 10 gier.

Pod koniec ubiegłego roku na rynek trafił najnowszy, czwarty zestaw, którego akcja zabiera graczy do piaszczystej krainy Osirion, przypominającej starożytny Egipt. Nasi bohaterowie zmierzą się tym razem z nieumarłymi mumiami, klątwami dawno nieżyjących faraonów i śmiertelnymi pułapkami, które wypełniają wnętrza ich pradawnych, zakopanych pod pustynnymi piaskami grobowców. Podobnież jak w poprzednich odsłonach, grę rozpoczynamy od stworzenia drużyny. Wybieramy klasę postaci, przygotowujemy talię sprzętu, magicznych zaklęć i sprzymierzeńców. Podczas ekscytującej wędrówki odkryjemy niebezpieczne miejsca i pokonamy licznych wrogów. W miarę postępów w przygodzie, nasze postacie odnajdą unikalny ekwipunek, a ich zdolności ulegną znacznej poprawie, dzięki czemu łatwiej będą sobie radzić z napotykanymi na drodze przeszkodami.

To, dlaczego ten konkretny zestaw Pathfinder Adventure Card Game trafił do niniejszego zestawienia, jest spowodowane faktem iż wydawca tym razem wyciągnął wnioski z poprzednich odsłon gry i dostarczył nam produkt niemal idealny. Mummy’s Mask koryguje prawie każde niedociągnięcie swych poprzedniczek, zapewniając odbiorcom spójną i łatwą do opanowania mechanikę, liczne smaczki tematyczne oraz płynną rozgrywkę, której poziom trudności nie wciśnie nas w fotel jak miało to miejsce przy Wrath of the Righteous – poprzednim zestawie w serii Pathfinder.

Przy Pathfinderze można świetnie bawić się w gronie znajomych doceniających RPG-i, ale gra dostarcza równie silnych emocji przy grze jednoosobowej. Kooperacyjny charakter rozgrywki sprawia, że jak wiele gier w dzisiejszym plebiscycie, można w nią z powodzeniem grać w pojedynkę, przejmując kontrolę nad kilkoma postaciami. Pathfinder to także jedna z najmocniejszych pozycji pośród gier przygodowych obecnie dostępnych na rynku, deklasująca wiele innych podobnych jej gier. Jednorazowo, zapewni nam ok 75-80 godzin zabawy, ale można ją przejść kilkukrotnie, konstruując za każdym razem drużynę składająca się z różnych postaci. Regrywalność jest więc dosyć spora. Dzięki tym cechom, a także genialnej historii opowiedzianej w grze i RPG-owemu klimatowi trafia ona na drugie miejsce niniejszego zestawienia.

 

Miejsce 1. – Nemo’s War

Nemo’s War było jedną z ostatnich gier, jakie wsparłem na Kickstarterze dwa lata temu, zanim zrezygnowałem z tej formy pozyskiwania nowych gier (ale to temat na zupełnie odrębną opowieść). Jest to średniego kalibru gra wojenna z mocno nakreślonym wątkiem fabularnym, którą w swojej recenzji nazwałem interaktywną książką. Nie stało się tak bez powodu, bowiem w Nemo’s War czas gry i jednocześnie jej fabułę napędzają karty wydarzeń, dociągane co rundę. Na kartach tych napotkamy różnego rodzaju testy umiejętności, połączone z treścią fabularną, odtwarzającą wydarzenia znane z powieści Juliusza Verne. Muszę przyznać, że Nemo’s War kompletnie mnie porwało. W grze znajdziemy jeden z najlepiej, w mojej opinii, zaimplementowanych systemów testów. Dysponujemy w grze trzema podstawowymi zasobami – Kapitanem Nemo (a ściślej mówiąc jego zdrowiem psychicznym), załogą okrętu i wytrzymałością kadłuba samego Nautilusa. Wydanie każdego z nich daje nam +X do wyniku rzutu, ale sprytnym rozwiązaniem jest to, że sami decydujemy czy chcemy użyć dany zasób, który stracimy w przypadku, jeśli nie wyjdzie nam test. Jeśli natomiast test się powiedzie, użyte zasoby pozostaną na obecnym poziomie.

Innym interesującym aspektem gry jest możliwość wybrania jednej z kilku dostępnych ścieżek motywacji kapitana Nemo (cztery w grze podstawowej, kolejne w dodatkach). Nasz wybór będzie się bezpośrednio przekładał na punktację końcową, wymuszając inne zachowanie podczas rozgrywki. Niektóre motywy sprawią, że będziemy bardziej powściągliwi i skupimy się na eksploracji oceanów. Inne zachęcą nas do atakowania żeglugi państw kolonialnych i podżegania buntów przeciwko imperializmowi. Wydawnictwu Victory Point Games udało się doskonale połączyć aspekty gry wojennej z intrygującą fabułą i z tego powodu Nemo’s War jest dla mnie najciekawszą grą jednoosobową roku 2017.

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, polubcie moją stronę na Facebooku.