Gra miesiąca – Luty 2019

Luty zdecydowanie obfitował w rozgrywki, zarówno u mnie jak i pozostałych redaktorów. Z tego powodu, a także wysokiej jakości gier w które graliśmy, część z nas stanęła przed dylematem wyboru tej „jednej jedynej” gry miesiąca. Jakoś jednak daliśmy radę 😉 A jak nam poszło? Tego dowiecie się z dalszej lektury naszego podsumowania. Zapraszam!


 

Krzysztof SzarawarskiBaseball Highlights 2045

Ci z was, którzy śledzą moje social media, a w szczególności konto na Instagramie pewnie domyślili się już dawno, który z ogrywanych tytułów uplasował się u mnie na pierwszej pozycji 🙂 Zdecydowanie tą grą jest Baseball Highlights 2045 ale wybór, wbrew pozorom, nie należał do łatwych. Na moim stole w miesiącu lutym lądowało bowiem wiele interesujących gier i podobnie jak Paweł poniżej, miałem problem z podjęciem decyzji. Po leżakowaniu przez blisko półtorej roku ma półce wstydu, w końcu udało nam się zagrać w Bios: Megafauna. Na stół trafił także po długiej przerwie Projekt Gaja i udało mi się także pozyskać i zagrać w grę będącą jednym z moich świętych grali – Merchant of Venus. W drugiej połowie miesiąca nabyłem z kolei i momentalnie zakochałem się w rozgrywce jaką zapewnia dodatek Tuscany do Viticulture. Zachwycałem się także kolejnymi zestawami Ascension. Co więc spowodowało, że z pośród tak wielu znamienitych tytułów wybrałem niszową grę, w dodatku traktującą o praktycznie nieznanym w naszym kraju sporcie?

Odpowiedź jest prosta: pokochałem bezgranicznie mechanikę gry. Baseball Highlights 2045 opowiada o futurystycznej wersji sportu, jakim jest Baseball (D’uh!). Nie toczymy jednak zwykłej rozgrywki na murawie, bowiem fabularnie w grze występują trzy typy zawodników: ludzie, cyborgi i roboty wchodzące w skład drużyny składającej się z 15 kart. W rzeczywistości to trzy różne typy kart, oferujące inne właściwości, a podczas gry dany ich rodzaj oferuje pewną przewagę nad jednym, charakteryzując się tym samym pewnymi niekorzyściami względem pozostałych typów zawodników.

Gra łączy więc elementy gry planszowej z mechaniką budowy talii, a w gruncie rzeczy jest interesującą łamigłówką w której liczy się zagranie odpowiedniej karty by poradzić sobie z postawionym przed nami w danej chwili problemem. Finezja mechaniki polega jednak na tym, że zagrywając karty na swojej planszy wprowadzamy nie tylko nowych zawodników na pole, co wywołujemy natychmiastowe skutki na planszy przeciwnika, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając bieg ku bazie jego własnym zawodnikom. Choć mechanika ta w gruncie rzeczy nie jest skomplikowana, na początku ciężko zrozumieć dynamikę, która cechuje rozegranie meczu (rundy gry). Jak na ironię, najłatwiej opisać to naprzemienne zagrywanie kart i wywoływanie efektów, porównując rozgrywkę do partii Ping Ponga, gdzie gracze wzajemnie odbijają sobie piłeczkę – tutaj naprzemiennie wprowadzając do gry kolejnych zawodników (w tej roli klasyczne pionki jak z „chinczyka”) i pozbawiając przeciwnika jego własnych, tym samym nie pozwalając mu zaliczyć biegu wokół boiska i zdobycia punktu. Rozgrywka toczy się tak przez sześć rund, a po każdej gracze sumują pieniądze wygenerowane przez zagrane w danej rundzie karty, by móc za uzyskaną kwotę zakupić karty nowych zawodników. Ci z kolei wspomogą drużynę już od kolejnego meczu (czyt. kolejnej rundy).

Choć rozegraliśmy w większym składzie naprawdę dynamiczne partie w Bios: Megafaunę i Projekt Gaję, nie mówiąc o innych grach, które lądowały na moim stole w ubiegłym miesiącu, kierując się starą zasadą nieśmiertelnych górali („There can be only one”), laury gry miesiąca przydzielam właśnie Baseball Highlights 2045. Rozgrywka jest wysoce uzależniająca, co mogę zaświadczyć faktem zakupienia nie tylko fizycznej wersji gry, ale także jej elektronicznego odpowiednika na tablet aby móc grać także wtedy, gdy nie mam możliwości rozłożenia jej na stole – jest aż tak dobra (albo ja zbyt łatwo popadam w nałogi 😀 ).

 


 

Sylwia SmolińskaEx Libris

W tym miesiącu mam dla was propozycję przeznaczoną dla fanów gier karcianych. „Ex Libris” jest grą rodzinną od wydawnictwa 2 Pionki, w której wcielimy się w kolekcjonerów rzadkich książek. Naszym zadaniem będzie zebranie jak największej liczby wartościowych woluminów, ponieważ tylko w ten sposób zdobędziemy tytuł Głównego Bibliotekarza. Gracze zagrywają karty z ręki do swoich półek w bibliotece, pamiętając aby zachować kolejność alfabetyczną. Owe półki musimy sobie wyobrazić, gdyż to od nas zależy jak będą one dokładnie wyglądały. Należy jednak pamiętać, że mogą się składać z maksymalnie trzech rzędów. Na początku gry tasujemy sześć kart katalogów i dwie z nich umieszczamy na planszy. Jedna mówi nam o tym, które księgi należą do Dzieł Wybitnych (za nie otrzymamy więcej punktów), natomiast druga – do Ksiąg Zakazanych (dające punkty ujemne). Pozostałe karty rozdajcie między graczy, teraz w tajemnicy sprawdzacie, których ksiąg powinno być w waszej bibliotece najwięcej. W trakcie rozgrywki, co rundę, będą pojawiały się na stole kafle lokalizacji odpowiadające liczbie graczy. Ich działanie pomoże wam niejednokrotnie, ponieważ za ich sprawą będziecie mogli zmieniać kolejność książek na półkach, dodawać dodatkowe karty z talii, bądź też zdobyć znacznik pierwszego gracza. Tytuł wyróżnia regrywalność, ponieważ oprócz klasycznego wariantu występują jeszcze cztery inne: dla początkujących, pokojowy, dłuższej rozgrywki oraz jednoosobowy. Prawdziwa gratka dla fanów książek, główkowania i porządku na półkach!

 


 

Paweł Dołęgowski – Gizmos, DinoGenics i Underwater Cities (ex aequo)

Z braku jednoznacznego faworyta, w tym miesiącu typuję aż trzy tytuły, które w równym stopniu zasługują na wyróżnienie. Pierwszym jest Gizmos, niezmienny numer jeden w ilości rozegranych partii (25), i ulubiona gra całej rodziny. Pisałem o nim w zeszłym miesiącu, więc dziś skoncentruję się na pozostałych tytułach.

Drugim jest DinoGenics, wydany dzięki kampanii na Kickstarterze. Mega klimatyczna, pięknie wykonana i bardzo ciekawa gra o budowaniu swojego DinoParku. W założeniu to prosty worker placement, ale posiada kilka ciekawych twistów, które sprawdzają się od strony mechanicznej, świetnie współgrają z tematyką gry i budują klimat. Tego ostatniego jest aż w nadmiarze, szczególnie zachwyceni będą gracze wychowani na serii filmów Jurassic Park, z których twórcy gry czerpali garściami. Wykonanie robi duże wrażenie, świetnie grafiki na kartach, 8 gatunków dinusiów, każdy ze swoim drewnianym odpowiednikiem. Pozostałe elementy gry również na bardzo wysokim poziomie. Gra, choć niemal idealna, nie jest pozbawiona wad. Największym problemem jest punktowanie, które w połączeniu z losowości kart może spowodować efekt kuli śnieżnej. Pomimo tego zabawa jest wyśmienita, a tytuł wart Waszej uwagi.

Najlepsze zachowałem na koniec, mowa o Underwater Cities, kolejnym znakomitym euro Vladimira Suchego (Pulsar, Ostatnia Wola). W mojej opinii to gra wybitna, kompletna pod każdym względem, najlepsza w jaką kiedykolwiek grałem. Worker placement z bardzo ciekawą mechaniką zagrywania kart akcji. Kojarzy się z Terraformacją Marsa, ale obie gry łączy bardzo niewiele. Underwater Cities zapewnia niesamowite poczucie kontroli i rozwoju. Rozgrywka trwa około 3-4h (45-60 min, na gracza), i jest tak wciągająca, że w ogóle nie czuć upływu czasu. Świetnie się skaluje, niezależnie od ilości graczy i ma znakomity tryb solo. Posiada wszystko, czego szukam w grach euro, ładne wykonanie, budowanie silniczka, nietuzinkowy worker placement, kilka sposobów punktowanie, oraz wiele dróg do zwycięstwa.

 


 

Paweł Imperowicz Warhammer Fantasy Roleplay

Jeśli chodzi o moją grę lutego to zachowam się przewrotnie. Wiem, że spodziewacie się planszówki, ale w lutym w żadną nie grałem tak często jak w… rasowego RPG`a! Grą lutego była u mnie druga edycja Warhammera Fantasy Roleplay. Tak się składa, że prócz niezmierzonej miłości do planszówek regularnie grywam w RPGi, na zmianę będąc mistrzem gry i wcielając się w jednego z członków drużyny.

Zapytacie pewnie dlaczego Warhammer? Wszak druga edycja, choć niezwykle popularna w Polsce, jest już leciwa, a i system procentowego testowania współczynników jest mocno archaiczny i co najgorsze niezwykle losowy. Wszystko to prawda, niemniej Stary Świat jest miejscem, które pokochałem bardziej niż Śródziemie czy Wybrzeże Mieczy. Mistrzostwo, którego dopuścili się twórcy z Games Workshop kreując Imperium, Bretonię, Pustkowia Chaosu czy opuszczone Krasnoludzkie Twierdze sprawia, że świat Warhammera jest moim ulubionym światem fantasy i pomimo jego oficjalnego zniszczenia (kto słyszał o Age of Sigmar ten wie, inni niech nadal żyją w błogiej nieświadomości) nadal uwielbiam przemierzać posępne lasy i wikłać się w rozliczne intrygi jakich pełno w tym mrocznym, pozbawionym nieskazitelnych herosów świecie.

Aktualnie mam przyjemność być mistrzem gry, przez co pakuję drużynę śmiałków w potworne kłopoty. Ostatnimi czasy, niczego nieświadomi przybyli na festiwal w niewielkim mieście na północy Imperium by tam spotkać się ze swoim towarzyszem. Nie zdawali sobie sprawy, że festiwal jest przykrywką dla rosnącego w siłę kultu boga rozkoszy, Slaanesha. W między czasie przypadkiem pomogli umknąć umierającemu wampirowi przed żądnym zemsty łowcą czarownic, przywłaszczyli sobie potężny lecz niestety przeklęty artefakt, wkroczyli do iluzorycznej sfery gdzie przed wiekami elfii magowie zamknęli cząstkę esencji Boga rozkoszy, by na koniec poskromić demony, które uwolnione z wielowiekowego więzienia zrównały miasteczko z ziemią.

Choć, jak wspomniałem wiele gier fabularnych stoi mechaniką kilka poziomów wyżej od Warhammera, to polecam go ze względu na bogactwo świata i jego niesztampowość. Jeśli nudzą Was realia heroic-fantasy, gdzie dobro jest lśniące a zło kryje się w mroku to musicie spróbować zagłębić się w zepsutym Imperium człowieka, które stoi na skraju upadku. Tu wielcy bohaterowie mają swoje mroczne sekrety, a Ci źli i zepsuci do szpiku, zwykle mają w sobie więcej z tragizmu niż sztampowego “tego złego”. Świat Warhammera to świat intryg, kultów, błąkających się po lasach zwierzoludzi i czterech bogów chaosu, którzy kuszą słabe ludzkie umysły i tylko czyhają by uderzyć na Imperium człowieka i utopić je we krwii. Moim zdaniem dobry RPG zjada klimatem każdą grę ameri.

 


 

Katarzyna Satława – Aura 

W lutym moją uwagę najbardziej przyciągnęła gra o pogodzie – Aura. Nastawiałam się na trudną grę, ale zasady okazały się bardzo proste i było ich niewiele. Na szczęście z każdą kolejną partią odkrywałam nowe powiązania między zjawiskami pogodowymi oraz ich efektami na planszy. W dodatku temat też niecodzienny. Gdy myślę o grach, w których głównym celem jest zajmowanie obszarów, mam przed oczami armie różnych frakcji. Czasami są to ludzie o innych strategiach prowadzenia walki, a czasami całkiem inne rasy, jak elfy czy krasnoludy. Na ogół tematem przewodnim jest bitwa i kontrolowanie kolejnych kawałków mapy.

Natomiast w „Aurze” naszymi wojownikami zajmującymi obszary są… kropelki, a kontrolowane tereny to uprawy roślin. Każda płytka inaczej punktuje, a naszą wodę na różne sposoby można przesuwać. W dodatku area control ma miejsce na dwóch poziomach – zanim nasze kropelki będą na ziemi, znajdują się w chmurach, które staramy się napełniać, przesuwać przy pomocy wiatru i przepełniać, aby spadł deszcz.

Niech nie zmyli Was sielankowa historia. Może nie jest to skomplikowany tytuł na kilkugodzinne posiedzenie, ale jest nad czym myśleć. Dwupoziomowe zarządzanie i aktywowanie odpowiednich zjawisk pogodowych w dogodnej dla nas kolejności nie jest takie proste jak się wydaje. Na szczęście rozmyślając nad kolejnym optymalnym ruchem możemy nacieszyć oczy prostymi, ale ładnymi grafikami, a dla amatorów historii starożytnej znajdą się nawet łacińskie nazwy roślin.

 

A jakie gry królowały na Waszych stołach? Koniecznie dajcie nam znać w komentarzu poniżej! 😉

 

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na moje fanpage’e na: