Testowane na dzieciach #1 – na początek poturlamy!

Niedawno miałem przyjemność posłuchać wywiadu, który Windziarz z Gradania przeprowadził z Adamem Kwapińskim. Czy jest tu w ogóle ktoś kto nie zna Adama i jego planszówkowych dokonań? Jeśli tak to na pewno kiedy wspomnę takie tytuły jak Nemesis, Lords of Hellas, Inbetween, Herosi czy starsza Teomachia na pewno zapali się wam lampka z hasłem “acha”! We wspomnianym wywiadzie Adam Kwapiński powiedział, że najtrudniej jest zaprojektować dobrą grę dla dzieci. Akurat tak się składa, że jestem tatą świeżo upieczonego czterolatka i jako maniak gier planszowych powoli staram się go wciągać w nasze hobby.

Uwierzcie, że w przypadku tak młodego człowieka, skupienie uwagi na dłużej niż kilka minut graniczy z cudem, a i wytłumaczenie zasad byśmy faktycznie zagrali, a nie jedynie pobawili się komponentami, stanowi nie lada wyzwanie. Jestem jednak człowiekiem upartym, który choć nie zmusza swojego dziecka do grania, to gdy tylko widzi jego chęć, łapie się tego i stara się przeciągać go na właściwą stronę mocy.

Jakiś czas temu zauważyłem, że tym co świetnie przyciąga dzieciaki do gier są kostki. Wiecie, coś czym można bezkarnie porzucać, coś co robi trochę hałasu na stole, toczy się no i przede wszystkim rodzice też rzucają, więc w głowie takiego szkraba zapewne kiełkuje myśl, że musi być to fajne. Z początku zwykłe k6 wykorzystywane do chińczyka robiło robotę, a sam fakt turlania był już dostateczną rozrywką. Zaczęliśmy więc od prostej gry z kostkami od wydawnictwa Egmont

 

Nogi Stonogi

Urocze i zarazem niewielkie pudełko skrywa w sobie ledwie garść elementów. Otwierając wieczko nie spodziewałem się, że cztery kostki i kilka tekturek mogą dać tyle frajdy. Zacznijmy od tego, że ilustracje do gry, choć minimalistyczne, są miłe dla oka. Stonogi i ich nogi zostały ręcznie narysowane i przywodzą na myśl obrazki z książek dla najmłodszych. Wiecie, są zabawne i budzą ciepłe uczucia, a jednocześnie nie ma w nich nic z krzykliwości, którą ostatnimi laty zasypywane są dzieciaki w kreskówkach.

Sam aspekt mechaniczny jest niezwykle prosty – rzucamy kostkami, aby uzyskać zestaw potrzebnych symboli. De facto to ledwie wycinek z większych tytułów takich jak np: Potwory w Tokio. Celem gry jest zbudowanie jak najdłuższej stonogi. Do początkowego ciałka stonogi będziemy starali się dołączyć jak najdłuższy korpusik z nóżkami. Warto zaznaczyć, że każdy korpusik ma buciki w tym samym kolorze. Kolorów jest pięć, a w każdym występuje kafelek reprezentujący odpowiednio dwie, trzy i cztery nogi odziane we wspomniane buty. Zatem, bierzemy do ręki kostki i rzucamy. Naszym celem jest uzyskanie jak największej liczby butów tego samego koloru. Każdy w swojej kolejności może wykonać trzy rzuty, po każdym zostawiając wybraną liczbę kości.

O ile sam początek rozgrywki jest nader oczywisty, gdyż wszyscy gracze będą decydowali się zdobyć jak najwięcej butów w tym samym kolorze, tak w późniejszej fazie gry, gdy pewnych kolorów i liczby butów zacznie brakować, dzieciaki będa musiały zmierzyć się z mechnizmem “push your luck”. Czy zdecydować się na dwa zielone buciki, które już mi wypadły, czy może zaryzykować i próbować zdobyć cztery żółte? Problem w tym, że wcześniej ktoś już zabrał kafelek z dwoma i trzema żółtymi, więc jak to mówią – wszystko albo nic.

O ile dla dorosłych ten mechanizm jest trywialny i stanowi dobry wstęp do rozgrywki, to trzeba przyznać, że maluchom przypasował wyśmienicie. Gra przeznaczona jest dla dzieci od czwartego roku życia i chylę czoła, gdyż jest to świetnie określona granica. W tym wieku małe główki umieją już kombinować i zaczynają rozumieć, co może się opłacać, a co nie. Gorzej ze zrozumieniem długiego słowa jakim jest “ryzyko”, ale to przecież beztroska rozgrywka, więc nawet jeśli w danym ruchu nie uda się komuś zdobyć żadnych bucików to pozostaje jeszcze frajda płynąca z samego turlania. Na dokładkę dodam, że kości posiadają na każdej ze ścianek symbol innego buta – łącznie 5 symboli oraz gwiazdę czyli Jokera, którego można wykorzystać jako dowolny kolor. Znów, dla dorosłych nie wnosi to specjalnie wiele, ale maluchy świetnie kombinują by wykorzystać gwiazdkę jak najlepiej i cieszą się za każdym razem kiedy wypadnie.

Do gry dodano również tryb “zaawansowany” w którym można podbierać ostatni segment aktualnie posiadanej przez gracza stonogi, ale przyznam, że negatywna interakcja przy tak małych dzieciach nie jest tym co lubię przy stole. Kiedy ktoś komuś coś zabiera, pojawiają się trudne do opanowania emocje, a jak większość rodziców wie – długim procesem jest nauczenie dziecka by szanowały cudzą własność i nie zabierały tego co do nich nie należy.

Koniec końców mogę z czystym sumieniem polecić tę małą grę wszystkim, którzy lubią trochę poturlać kości ze swoimi pociechami. Nogi Stonogi to gra przyjemna dla oka, szybka i dość tania, która uczy maluchy liczyć, rozpoznawać kolory, lecz przede wszystkim nie opiera się na zwyczajnym szczęściu, a na umiejętności dokonania dobrego wyboru.

 

Mniam, mniam!

Mniam, mniam! to druga gra o której chciałem wspomnieć i o ile Nogi Stonogi skierowane są do młodego odbiorcy, tak gra o zjadających się wzajemnie zwierzątkach sprawdza się (naprawdę!) w każdym gronie.

Wszystko co znajdziecie w pudełku jest śliczne lub przynajmniej dobrze wykonane. Pierwsze rzucają się w oczy kapitalnie zilustrowane plansze. Choć ich udział w rozgrywce sprowadza się do określenia miejsc gdzie należy układać kości, to cieszy fakt, że nikt nie wpadł na pomysł ich usunięcia. Ilość drobnych smaczków graficznych, jakich możemy się na nich dopatrzeć jest zachwycająca i choć nie wspierają one samej rozgrywki to mój syn wielokrotnie skupiał na nich uwagę tak mocno, jakby przeglądał jedną ze swoich ulubionych książeczek.

Na osobny akapit zasługują też kości – drewniane, malowane i czytelne – po prostu świetne i patrząc na cenę za jaką można obecnie dostać Mniam, Mniam! (a widywałem tę grę poniżej 40 złotych), nie wiem czy nie skusiłabym się na zakup tylko ze względu na nie. Miło się nimi turla, a każda ścianka przedstawia coś innego. Mamy zatem żabę, mysz, zająca, muchę, ser i marchewkę…

W Mniam Mniam! musimy zjeść jak najwięcej. Jak zatem wygląda rozgrywka? W zabawie może brać udział od jednego do sześciu graczy, choć moim zdaniem trzech to podstawa. Każdy otrzymuje zestaw sześciu kart przedstawiających odpowiednio wilka, zająca, kota, mysz, jeża i żabę. Jeden z graczy rzuca kośćmi by następnie wszyscy mogli wspólnie poukładać je na odpowiednich planszach. Każda ze wspomnianych plansz przedstawia prosty łańcuch pokarmowy, przykładowo na jednej najwyżej mamy wilka, poniżej zająca, a na samym dole marchew – wilk zjada zająca, a zając zjada marchew. Proste i oczywiste.

Po umieszczeniu kości każdy z graczy wybiera w sekrecie jedną kartę, a następnie wszyscy w tym samym momencie odsłaniają swój wybór. Każdy kto zagrał wilka zabiera wszystkie kości zajęcy które wypadły, ponadto zabiera również wszystkie właśnie zagrane karty zajęcy. Każdy z łańcuchów pokarmowych (jeż, żaba, mucha i kot, mysz, ser) rozpatrywany jest od góry do dołu. Oznacza to, że kot zje mysz nim ta dobierze się do sera. Jeśli kilku graczy zagra tę samą kartę muszą podzielić się wygraną, ale zawsze po równo, przez co przy nieparzystej ilości kości może się zdarzyć, że jakieś pozostaną na planszy. W każdej z trzech rund jakie składają się na rozgrywkę wszyscy gracze muszą zagrać sześć kart. Punktowanie na zakończenie rundy jest niezwykle proste. Wszystkie karty jakie posiadamy (zarówno nasze, jak i zjedzonych współgraczy), a także kości o czarnych symbolach warte są jeden punkt, z kolei kości z czerwonymi symbolami (muchy, marchew i ser) warte są dwa punkty. Po każdej z rund spisujemy wyniki na bloczku punktowym, na koniec sumujemy i kto miał najwięcej – wygrywa.

Mniam Mniam jako gra dla dzieci to czysta poezja. Miło jest Patrzeć na to jak dzieciaki uczą się kombinować, które zwierze zagrać by zjeść jak najwięcej, jednocześnie nie dając zjeść siebie samego. Super sprawa. Maluchy mają niezwykła radochę kiedy jeden przechytrzy drugiego i momentami zastanawiałem się czy bardziej istotne są punkty, które zdobywają czy raczej kto kogo zjada. oczywistym było, że widząc dużo marchwi wszyscy zagrywali zające, ale zdarzało się, że któregoś olśniło i zagrał wilka choć żadnych kości zajęcy nie było na planszy. To oznaczało, że kombinuje i wygryza swoją konkurencję przez co później może spróbować samemu zgarnąć całą marchew dla siebie. Choć trudno było zauważyć by dzieciaki stosowały jakąś strategię to na pewno świetnie się bawiły…

Co jednak ważne Mniam Mniam sprawdza się świetnie nie tylko jako gra dla dzieci. Dla starszych to gra blefu, podstępu i intrygi. Serio! Nie przesadzam!. U nas bardzo często przed wyłożeniem kart zaczynały się rozmowy nad stołem. Jeden mącił w głowach pozostałym. Ukradkowo rzucane półsłówka sprawiały, że kilka osób w ostatniej chwili zmieniało karty. W moim towarzystwie ta gra jako filerek weszła idealnie. Jest szybka, pełna śmiechu, ma fajne komponenty, a nierzadko potrafi popsuć głowę kiedy rozkminiamy czy nasi gracze połaszczą się na tyle marchewek, które wypadło, czy raczej wszyscy sądzą że są one zbyt łatwym łupem i będą liczyć na zające, które się po nie wybiorą….

Takich rozkminek jest pełno i oczywiście można powiedzieć, że przy partii na sześć osób ta gra staje się nieco losowa, bo nie jesteśmy w stanie przewidzieć posunięć pozostałej piątki, niemniej nie należy w przypadku Mniam Mniam nastawiać się na mózgożerną strategię.

Z bólem zdaję sobie sprawę, że Mniam Mniam to jeden z bardziej niedocenionych tytułów na polskim rynku, który zalega na wyprzedażach i nie przyniósł wydawnictwu G3 specjalnych kokosów. Tym bardziej polecam abyście zainteresowali się tą grą, gdyż nie będziecie żałować żadnej z ulokowanych złotówek.

Obie z wyżej wymienionych gier mogą stanowić świetną zachętę dla młodych adeptów sztuki planszówkowej. Jeśli widzicie, że wasze dzieciaki lubią turlać kości, podrzućcie im jedną z tych pozycji, a jeszcze lepiej będzie jeśli zagracie z nimi. Planszówki są jednym z najlepszych sposobów na spędzanie czasu z rodziną… ale przecież o tym wiecie doskonale.

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na nasze fanpage’e na: