Gra miesiąca – Marzec 2019

Przyszedł czas na kolejne podsumowanie miesiąca. Redakcja nie próżnowała i w marcu u każdego z nas lądowała na stole spora ilość gier. Czy były to jednak nowości czy powroty do starych, dobrych gier? 


 

Paweł DołęgowskiNa Skrzydłach

Jak co roku, wreszcie nastała wiosna, która zamiast powoli przyczłapać w kaloszach, jak to ma w zwyczaju, przyleciała “Na Skrzydłach”, wraz ze 170 gatunkami dzikich ptaków. Sporo jak na nasze warunki, ale nie ma obawy, pokarmu jest pod dostatkiem. Tylko patrzeć, kiedy pojawia się pierwsze jajka. Wielkanoc może być w tym roku bardzo udana!

Wprawdzie ominął mnie cały hype związany z polską premierą gry Na skrzydłach, ale kiedy wreszcie miałem chwilę czasu żeby zaznajomić się z wykonaniem i mechaniką tej gry, niezwłocznie dokonałem zakupu. Od strony wizualnej gra robi niesamowite wrażenie, jest przepięknie ilustrowana i posiada fantastyczne komponenty. Zasady są zadziwiająco proste i sprowadzają się do czterech podstawowych akcji. Tłumaczenie zajmuje kilkanaście minut a sama rozgrywka trwa około godziny.

Mechanika gry opiera się na kartach ptaków, które zagrywamy w celu zdobycia punktów, realizacji celów, kart bonusowych a także z powodu ich umiejętności. To właśnie umiejętności ptaków stanowią o sile rozgrywki i regrywalności, a ta wydaje się naprawdę ogromna. Różne akcje i cechy ptaków, zmienne warunki punktowania, duży wybór celów do realizacji oraz możliwość tworzenia kombosów, to prosty przepis na sukces.

Nie ma dwóch takich samych rozgrywek, każda jest inna, ciekawa, niezwykle emocjonująca i wyrównana. Różnice punktowe z kolei niewielkie. Pomimo lekkiego tematu i prostej mechaniki, Na Skrzydłach daje duże możliwości strategiczne i jest dość wymagająca. Dla mnie to jedno z największych pozytywnych zaskoczeń tego roku. Jestem nią totalnie zauroczony.

 


 

Sylwia SmolińskaPokój 25

Ostatnio miałam okazję obejrzeć film „Cube” z 1997 roku. Założę się, że ten klasyk zna każdy, a nawet jeśli ktoś tego nie oglądał, to na pewno o nim usłyszał. Specjalnie wybrana grupa ludzi zostaje zamknięta w dużym sześcianie, składającym się z mniejszych. Każdy taki osobny ‘pokój’ ma kilka wyjść, niektóre z nich prowadzą do bezpiecznych sześcianów, natomiast inne do pułapek. Aby się wydostać, osadzeni muszą ze sobą współpracować, ale tylko część osób wykazuje chęć do współpracy, ponieważ wśród nich czai się zdrajca… Okazuje się, że ten świetny motyw został przeniesiony do gry planszowej „Pokój 25”, gdyż to o niej mowa. Jest grą semi-kooperacyjną przeznaczoną dla maksymalnie sześciu osób, w której gracz wciela się w postać jednego z więźniów. Cel jest prosty – musisz przetrwać i nie dać się zaskoczyć i zabić. Gra posiada aż pięć różnych trybów rozgrywki, co wpływa pozytywnie na regrywalność tytułu. Możemy między innymi rywalizować z innymi więźniami, kooperować, współpracować drużynowo, a nawet spróbować swoich sił w wersji solo. Moim ulubionym jest tryb podejrzliwości, czyli gra z motywem ukrytego zdrajcy. Akcje są bardzo proste i stanowią kalkę filmu. Gracze w swojej turze wykonują dwie akcje, wybierając: poruszenie się do sąsiedniego pokoju lub jego podejrzenie, wypchnięcie innego więźnia, sterowanie, czyli przesunięcie jednego z pięciu rzędów kafli tworzących planszę. W ten sposób kafle pokoi będą się przemieszczać, zupełnie tak jak w filmie. Pamiętacie, kiedy każda z postaci w ekranizacji miała do odegrania swoją rolę? Jedna osoba była lekarzem, inna okazała się być świetnym matematykiem. Gracze w „Pokoju 25” również będą mogli poczuć się wyjątkowo, a to za sprawą specjalnej zdolności przypisanej do każdej postaci w grze. W ogólnym odbiorze rozgrywka jest bardzo klimatyczna, dodatkowym elementem wprowadzającym adrenalinę, jest odliczanie rund, ponieważ jesteśmy ograniczeni czasowo. „Pokój 25” w połączeniu z odpowiednią muzyką przeniesie was do wymiaru znanego z filmu „Cube”, a krótki czas rozgrywki zachęci do rozpoczęcia nowej partii.

 


 

Katarzyna Satława – Lorenzo il Magnifico

W marcu miałam mało czasu na granie. W takich sytuacjach mam problem, którą grę rozłożyć na stole. Z jednej strony lubię skomplikowane eurogry, które zajmują 2-5 godzin. Z drugiej strony nie mam ani tyle czasu ani siły, a chciałabym mimo wszystko pograć w coś cięższego niż rodzinne tytuły. I tu pojawia się gra, którą poznałam całkiem niedawno i najchętniej po nią sięgałam w ostatnich tygodniach – „Lorenzo il Magnifico”. Szczerze mówiąc, nie miałam w ogóle zamiaru jej poznawać. Wiem, że wielu osobom podoba się oprawa graficzna tej gry, ale dla mnie samo pudełko jest jednym z brzydszych jakie widziałam, a już na pewno najbrzydsze na mojej półce. W najlepszym przypadku przypomina mi stary, zniszczony dywam lub zasłonę. Plansza i postaci są niewiele lepsze i kompletnie do mnie nie przemawiają. Jednak przypadkiem gra trafiła pod mój dach i miałam w niedalekiej przyszłości wytłumaczyć innym jej zasady, więc wzięłam się niechętnie za instrukcję. Po jej przeczytaniu, rozłożeniu wszystkiego i rozegraniu pierwszej rozgrywki wiedziałam, że gra zostaje u mnie. Znalazła swoje miejsce na mojej półce i wątpię, żeby z niej zniknęła.

W grze „Lorenzo il Magnifico” wysyłamy członków naszego rodu, aby wykonywali różne zadania, np. zdobyli nowego sługę lub wybudowali budynek. Naszym celem jest uzyskanie sławy w renesansowej Florencji, porównywalnej do rozgłosu, jaki zdobyła tytułowa postać – Wawrzyniec Wspaniały. Mamy wiele ścieżek do wygranej, a regrywalność jest naprawdę spora. Mimo że w grze występują trzy kości, które co rundę określają nam wartość danego członka rodu, nie ma w niej praktycznie żadnej losowości. Nawet wykładane losowo karty będą pojawiały się w innej kolejności, ale ostatecznie wszystkie pojawią się na planszy. Tak więc zwycięstwo zależy tylko i wyłącznie od nas.

Niestety niewiele znajdziemy tu klimatu lub powiązań mechaniki z tematem. Są małe smaczki, jak widmo ekskomuniki, którą Wawrzyniec rzeczywiście został obłożony przez papieża, jeżeli nie zdobędziemy odpowiedniej ilości punktów wiary, ale gra mogłaby być o czymkolwiek i działałaby tak samo. Przez całą rozgrywkę myślę o optymalnych ruchach, zbieraniu dobrych kart i zajęciu danego miejsca jako pierwszy gracz, a nie o Florencji i sławie. I ta oprawa graficzna, o której wspominałam wcześniej… Mimo braku tylu cech, które cenię w planszówkach, „Lorenzo il Magnifico” stoi na mojej półce. Dlaczego? Bo to po prostu świetna gra. Proste zasady w wymagającej myślenia grze, dużo możliwości oraz dodatkowy wariant dla zaawansowanych graczy. I to coś, co ciężko nazwać, ale przywołuje nas do siebie, a my z radością się temu poddajemy i po raz kolejny wyciągamy „Lorenzo” na stół.

 


 

Paweł Imperowicz Bajkogra: Żółw i Zając

Marzec obfitował w wiele gier, które przemknęły przez mój stół. Było trochę nowości, trochę kotletów i kilka gier, które nigdy się nie starzeją. Stąd też mój typ na grę, którą chciałbym wyróżnić w marcu zmieniał się kilkakrotnie, a ostateczny wybór okazał się nieco przewrotny i zapewne niejednego z Was zdziwi.

W marcu największym “wzięciem” cieszyła się u mnie Bajkogra: Żółw i Zając. Poczekajcie, nie scroll`ujcie tekstu i dajcie mi szansę by się wytłumaczyć. Dużo czasu spędziłem w tym miesiącu indoktrynują syna – właściwie było jak co miesiąc, wiecie, Antek nie ma ze mną lekko i musi lubić gry. Staram się testować z nim sporo tytułów skierowanych do jego grupy wiekowej, bo czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.

Żółw i Zając to urocza gra wyścigowa, w której zwierzątka ścigają się by jak najszybciej dotrzeć do mety. Wykonanie to najwyższa półka, wszystko jest kolorowe i ślicznie narysowane, a takie elementy jak trójwymiarowe podium, drewienka przypominające kształtem zwierzęta czy modularna trasa, którą możemy dowolnie układać, tylko pogłębiają frajdę z zabawy. Jako gracze nie bierzemy bezpośredniego udziału w wyścigu, lecz obstawiamy, które ze zwierzątek wygra, a w toku rozgrywki zagrywamy odpowiednie karty wspieramy naszych ulubieńców. Zwierzęta biegną jednak w różnym tempie i każde podlega nieco innym zasadom. Dla przykładu wilk potrafi wyć, co paraliżuje pozostałych uczestników wyścigu, a płochliwa owca pędzi zawsze o jedno pole więcej niż wynika to z zagranych kart.

Dzieciaki bawią się przy grze przednio i kiedy futrzaki zbliżają się do mety można poczuć emocje, które kłębią się nad stołem. Żółw i Zając ma na tyle proste zasady, że przy minimalnej pomocy rodziców może w niego zagrać nawet czterolatek, z kolei starszym uczestnikom ta nietypowa Bajkogra pozwala pokombinować przy zagrywaniu kart i blefowaniu na kogo tak naprawdę stawiamy.

Zrobiłem eksperyment i zabrałem tę zabawną pozycję na poważne granie. Jako filler dała radę i pyknęliśmy bodaj trzy partie nim usiedliśmy do czegoś cięższego. Jeśli Wam i waszym pociechom siadły gry pokroju Przebiegłych Wielbłądów czy Pędzących Żółwi z pewnością powinniście dać Szansę Żółwiowi i Zającowi. Więcej o grze napiszę już niebawem w kolejnej części cyklu “Testowane na dzieciach” (pierwszy artykuł z tej serii znajdziecie tutaj).

 

A jakie gry królowały na Waszych stołach? Koniecznie dajcie nam znać w komentarzu poniżej! 😉

 

 


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na moje fanpage’e na: