Kroniki Zbrodni – recenzja

Być może część z Was wie, że Alfred Hitchcock – mistrz filmów grozy – swego czasu pisał książki.. przygodowe.. dla młodzieży. Był to cały cykl opowiadań o przygodach trzech przyjaciół: Jupitera Jonesa, Peta Crenshawa i Boba Andrewsa. Dzięki swojej dobrej koleżance z czasów młodości miałem możliwość poznać wszystkie ich perypetie, za co jestem jej do dziś bardzo wdzięczny. A dlaczego o tym w ogóle wspominam? Bo ów cykl nosił wspólny tytuł „Przygody trzech detektywów”, a ja ostatnio miałem okazję zagrać w tytuł, w którym znów poczułem się jakbym miał te -naście lat i był członkiem tamtej paczki. I nie jest to „Detektyw” od Portalu… 😉

„Kroniki Zbrodni”, bo o nich mowa, to gra, która od jakiegoś czasu hula po polskim rynku gier planszowych za sprawą wydawnictwa Fox Games. Wcielamy się w niej w detektywów, mających do rozwiązania różne zagadki w Londynie – i uwierzcie mi, każda zagadka, nawet ta o najniżyszm poziomie trudności, jest ciekawa i wciągająca. Jest tak głównie za sprawą prostoty zasad – nie będę się o nich rozpisywał, bo uczymy się ich ze scenariusza wprowadzającego, dzięki czemu poznajemy tych kilka reguł w bardzo naturalny sposób. Skupię się na samej grze, w której najbardziej kontrowersyjnym elementem jest… aplikacja.

Bez niej mamy w pudełku tylko kilkadziesiąt kart z nadrukowanym kodem QR, 55 portretów postaci (również z kodem QR) oraz kilkanaście miejsc charakterystycznych dla Londynu i okolic (tak, zgadliście – one także mają kod QR) – czyli bez aplikacji nie zagracie. Oczywiście można się posilić o samodzielne stworzenie jakiegoś scenariusza w oparciu o dostępne karty, ale sercem Kronik Zbrodni jest skanowanie wszystkich i wszystkiego za pomocą czytnika kodu QR w aplikacji…
I wiecie co? To naprawdę sprawia dużą frajdę. Skanując postaci i przedmioty podczas rozmów z innymi postaciami czułem się, jakbym grał w gry z gatunku point’n’click na PC-ie. Zupełnie jak w Syberii, czy innej Deponii próbujemy dosłownie „wszystkiego na wszystkim”, aby przekonać się jakie przyniesie nam to rezultaty, a że sama aplikacja nie prowadzi nas za rączkę (a scenariusze potrafią być wymagające) – rezultaty takich „poszukiwań” nieraz wprowadzą nas w osłupienie i ujawnią kolejny ciekawy wątek, którego się nie spodziewaliśmy. Bywało też, że dzięki takim dociekliwym badaniom okazywało się, że nasza stuprocentowa hipoteza dostawała w łeb, po przypadkiem (lub nie) dowiadywaliśmy istotnych faktów w miejscu, w którym nie spodziewaliśmy się niczego znaleźć. I tak jak w klasykach typu „Escape from the Monkey Island” dzięki dobrym połączeniom łopaty z kółkiem otrzymywaliśmy klucz potrzebny do otwarcia bramy w lokacji na drugiem końcu mapy, tak w Kronikach Zbrodni, dzięki dociekliwości i szperaniu wszędzie posuwamy fabułę scenariuszy dalej.

Oczywiście takie grasowanie wszędzie ma swoje minusy – każdy scenariusz ma szacowny czas, w jakim powinniśmy go ukończyć, aby zgarnąć więcej punktów… Ale kto by się tam przejmował punktami, kiedy w grę wchodzi ludzkie życie!

Dzięki aplikacji otrzymujemy również jeszcze jeden element, którego nie uświadczymy np.w „Detektywie” od Portalu – wydarzenia w czasie rzeczywistym, które pojawiają się (lub nie) w zależności od tego, jak idzie nasze śledztwo. Te wydarzenia (głównie w postaci wiadomości z centrali) potrafią nieźle namieszać, czasami niestety wprowadzając nas w błąd… Niemniej – faktycznie ma się wrażenie, że ktoś nad nami czuwa, pilnuje abyśmy zbyt nie popłynęli w swojej pracy i zbliża nas do brzegu.

Kolejnym elementem charakterystycznym dla Kronik Zbrodni są okulary VR, które można dokupić w osobnym pudełku (i oprócz samym okularów w pakiecie otrzymujemy dodatkowy scenariusz).

Dzięki nim możemy „wejść” w świat gry, podczas np.przeszukiwania miejsc zbrodni, mieszkań podejrzanych itd. Powiem szczerze, że początkowo byłem mocno podjarany tym elementem gry, ale kiedy okazało się, że mój telefon nie posiada żyroskopu (ale Kasi na szczęście tak) to mój entuzjazm nieco opadł.
Opadł jeszcze bardziej, kiedy po uruchomieniu VR na telefonie Kasi rozpłakałem się podczas przeszukiwania otoczenia przy użyciu okularów, a po całej zabawie z nimi rozbolała mnie głowa.
Kasia nie odczuwa takich skutków ubocznych, dlatego to ona zawsze korzysta z tego VR (i świetnie się przy tym bawi –  w przeciweństwie do mnie…).

Taki też mamy podział obowiązków w naszym 2-osobowym zespole – ja „próbuję wszystkiego na wszystkim”,  a ona przeszukuje miejsca zbrodni. Wspólnie zaś łączy wątki, kojarzymy fakty i rzucamy podejrzenia… I świetnie się to sprawdza!

Pora to chyba jakoś podsumować… No i nie uda się uniknąć porównań do „Detektywa” oraz „Dochodzenia”, w które również miałem okazję (Detektyw) i przyjemność (Dochodzenie) grać.

Bardzo lubię Kroniki Zbrodni głównie za to, że dzięki prostocie zasad mogę się w 100% skupić na historii, wczuć w rolę detektywa i zająć sprawą, bez konieczności grzebania co chwilę w komputerze, przeszukiwania bazy danych i pilnowania, czy np mieszczę się jeszcze w czasie, czy dobrze odłożyłem jakieś karty itd.

Wiem, że to się trochę kłóci z tym, że wszystko robimy aplikacją, ale w samej mamy głównie tekst (gdyby nie ona w pudle mielibyśmy o wiele więcej kart, więc doceniam dbałość o miejsce, papier, ekologię itp – podobnie jak w przypadku Posiadłości Szaleństwa 2ed.) oraz możliwość obejrzenia z bliska miejsc istotnych dla fabuły – a to OGROMNIE podbija immersję w grze.

Dla porównania – kiedy graliśmy w Detektywa i któryś raz z rzędu czytałem o jedzeniu pączków, czy konieczności poruszania się jako grupa, a do tego cała otoczka była mocno stechnologizowana (bez wprowadzenia dowodów do bazy Antares, taki dowód „nie istniał” i chociaż mieliśmy hipotezy i potwierdzenia np w zeznaniach, to bez konkretnej namacalnej rzeczy nie mogliśmy nic zrobić) – dostawałem palpitacji. Zresztą nie tylko ja, bo po zagraniu 1 scenariusza w D, nikt z moich współgraczy nie chciał do tej gry wracać (nawet Kasia!), w Kroniki Zbrodni rozegraliśmy wszystkie scenariusze – w tym ja niektóre kilkukrotnie, z różnymi ekipami – i każdy z graczy miał chęć na więcej.

A propos – regrywalność. Mamy tutaj podobną sytuację jak w Posiadłości Szaleństwa – dany scenariusz możemy ukończyć na ileś punktów (procent) i jeśli nie zrobimy 100% za pierwszym podejściem, możemy śmiało za jakiś czas zagrać w niego ponownie, spróbować podjąć inny trop (bo tych pojawia się całkiem sporo, a dzięki apce nigdy nie wiem, dokąd nas zaprowadzą i co zmieniłoby się gdybyśmy pokazali inny przedmiot tej samej osobie, ale np w innym czasie). W Detektywie niestety wiemy jakie karty użyliśmy, jakie nam zostały i na tej podstawie jesteśmy w stanie ocenić, gdzie popełniliśmy błąd i przy ponownym przechodzeniu tego samego scenariusza po prostu część rzeczy zrobimy automatycznie na zasadzie „to pamiętam, to wiem, to było tam, a to tutaj, więc teraz mogę pójść gdzie indziej, bo tu byłem i wiem, że było źle”.

A jak to się ma do „Dochodzenia” od Lucrum – nijak, ponieważ poza wspólną tematyką, są to zupełnie inne gry. Dochodzenie to imprezowa gra blefu z ukrytymi tożsamościami, która świetnie sprawdza się w większym gronie (6 osób to minimum aby poczuć pełnię możliwości Dochodzenia. Na mniejszą liczbę graczy można zagrać, ale bez świadka i wspólnika ta gra wiele traci), natomiast Kroniki najlepiej sprawdzają się w gronie 2-3 graczy. Nie grałem jeszcze solo (głównie dlatego, że Kasia zagroziła mi urwaniem głowy, jeśli zagram w Kroniki bez niej 😉 ), ale teraz, po ograniu wszystkich scenariuszy, spróbuję podejść do tych nieukończonych na 100% sam.
Niebagatelne znaczenie ma również edytor scenariuszy, dzięki któremu już wkrótce pojawią się fanowskie historie do pobrania i zagrania… Być może i ja stworzę coś inspirowanego przygodami trójki przyjaciół z dzieciństwa? Kolejną świetną wiadomością jest dodatek, który już wkrótce będzie dostępny i który da nam kolejny zestaw scenariuszy, tym razem z klimatach NOIR! Nie mogę się doczekać!

Dlaczego więc Kroniki Zbrodni są lepsze od Detektywa? Dla mnie osobiście – praca detektywa to czysta dedukcja, kojarzenie faktów, świetne historie, ciekawe postaci i intrygujące plot twisty, a nie wieczne jedzenie pączków, ciągłe grzebanie w komputerze w celu wprowadzania sygnatur i paragrafów czy niemożliwość podzielenia grupy agentów na mniejsze zespoły, aby zajęły się oddzielnym wątkami, oszczedząjąc w ten sposob cenny czas.
No i, do cholery, ile można żreć pączki?

Jupe, Pete i Bob nie żarli, nie mieli dostępu do baz danych i nie spędzali setek godzin na pisaniu raportów i grzebaniu w komputerach, tylko pracowali w terenie, gdzie zdobywali informacje i polegali głównie na własnej dedukcji i umiejętnościach – dzięki Kronikom czuję się jak Trzej Detektywi, a nie Rudy z CSI 😉

.


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu


Jeśli podoba się Wam ten blog i chcielibyście być na bieżąco albo zerknąć za kulisy powstawania artykułów, zajrzyjcie koniecznie na nasze fanpejdże na: